logo_stud   Piotr Augustyniak podróże

Wielka Brytania '1999
menu

Wyjeżdżamy 14 sierpnia. Pierwszą noc spędzamy wśród winnic nad Moselą. Następnego ranka obserwujemy zaćmienie słońca, a do końca dnia jedziemy w morzu blach nad Kanał. Kolejka do promu w Callais rozciąga się na kilkanaście kilometrów. Posześciu godzinach oczekiwania i przebyciu Kanału, a także przekonaniu pani w budce o prawdziwie turystycznym charakterze naszej podróży spotykamy wreszcie drogowskaz: w lewo – Londyn w prawo – Londyn. Początkowo wydaje nam się to dziwne, ale z czasem przyjdzie nam przyzwyczaić się do "english way of thinking". Po lewej stronie jeździ się całkiem nieźle, przynajmniej pierwszeństwo z prawej na rondach wydaje się naturalne. Odwiedzamy trzy blisko położone miasta o całkiem odmiennym charakterze: Portsmouth, Bath i Oxford. W międzyczasie przystajemy koło Stonehenge – oczywiście tłok taki, że trudno zrobić zdjęcie. Urzeka nas natomiast sposób zagospodarowania trawnika wokół budowli: barierę ze sznura ustawia się co dzień w innej odległości, co pozwala wdeptanej trawie zregenerować się nawet przez tydzień. Po drodze na północ mijamy Birmingham i zbaczamy na krótko do Walii, gdzie zwiedzamy otoczoną murami nadmorską twierdzę Convy i nocujemy w malowniczym Chester, którego centrum wypełniają 300-letnie domy o konstrukcji znanej u nas pod nazwą muru pruskiego. Kolejnego dnia docieramy nad rzekę Mersey, a właściwie przejeżdżamy pod nią tunelem do miasta Beatlesów. Odwiedzamy muzeum w Albert Dock, będące świetnym przykładem jak zrobić miejsce kultowe z niczego. Prawdziwa "The Cavern" została bowiem zburzona przy okazji modernizacji nabrzeżnych zabudowań Liverpoolu. Kolejnym przystankiem jest Morley – małe miasteczko na obrzeżach Leeds, skąd po dwudniowym odpoczynku wyruszamy na północ. Zahaczamy jeszcze o Bradford, gdzie w "National Museum of Photography, Film and Television" omal nie spędziliśmy całego dnia! Dopiero wieczorem docieramy więc do krainy jezior (Lake District). Oczywiście pada, nie przeszkadza nam to jednak wybrać się na wycieczkę na okoliczne wzgórza, skąd pięknie widać jeziora (mgła się chwilowo rozeszła). Dalej kierujemy się na wschód i docieramy do wybrzeża Morza Północnego. Przejeżdżamy w deszczu przez pagórkowaty krajobraz gdzie pasą się owce, a na krótki odpoczynek wybieramy rezerwat ptaków. Jest także okazja do przechadzki groblą wzdłuż rozlewiska rzeki, choć deszcz chwilowo nie pada czujemy się jak prawdziwi Anglicy. Wjeżdżamy do Szkocji, gdzie wcześniej niż zamki wita nas bardzo silny wiatr. Właściciel campingu mówi: "rozbijcie namiot, jeśli wam się uda to wrócicie zapłacić". Udało się, całą noc byliśmy smagani od góry przez uginające się pałąki naszego namiotu – igloo. Niech żyje włókno szklane i dobrze wbite śledzie! Następnego dnia zwiedzamy jednak dwa zamki i docieramy do Edynburga. Ku zadowoleniu Ewy jest właśnie festiwal teatrów ulicznych . Niestety, ten medal też ma ciemną stronę – znalezienie miejsca na parking zajmuje 2 godziny. Ale wzgórze zamkowe jest imponujące – warto zobaczyć! – tylko katedra jest smutna: wspaniałe wnętrze i ani śladu kultu. Kolejno odwiedzamy Perth i Dundee, gdzie podziwiamy statek Discovery, którym Scott wyruszył na podbój bieguna północnego. Ponieważ kilka lat wcześniej w Oslo dane mi było oglądać Fram Amundsena porównanie tych konkurujących ze sobą zdobywców nasuwa się samo. W Dundee jest także jeden z najdłuższych na świecie, prawie 4 kilometrowy most kolejowy. Charakterystyczne jest, że na znacznym odcinku przebiega on wzdłuż brzegów zatoki, nad którą stanowi przeprawę. Kolejny nocleg wypada w pobliżu Aberdeen. Mimo, że jest połowa sierpnia, temperatura spada do 5 stopni i nasze śpiwory okazują się za cienkie. Nie przypuszczaliśmy, że w Wielkiej Brytanii do prowadzenia campingu nie trzeba posiadać umiejętności liczenia. Szczęśliwie Ewa wybawiła pana z kłopotu: "twelve minus fourteen equals six". W Aberdeen podziwiamy port wchodzący wgłąb centrum miasta, w którym statki stoją tuż obok kamienic. Na końcu nabrzeża są przyłącza dla tankowców przypominające wielkie hydranty i stocznia platform wiertniczych. Tego samego dnia zatrzymujemy się jeszcze nad Loch Ness a następnie nocujemy w prawdziwym zamku. W latach 70-tych jego właściciel ofiarował budynek i jego wyposażenie YHA i obecnie jest tam schronisko młodzieżowe. Po komfortowej nocy docieramy wreszcie do John O'Groats – północno-wschodniego krańca Szkocji. Stamtąd na północ wiedzie przeprawa na Orkady, ale o 14 prom zamienia się w statek wycieczkowy i zabiera w morze tych, którym nie wystarcza podziwianie fok u stóp klifów. Jesteśmy na pokładzie i po krótkiej chwili otaczają nas rozbawione delfiny towarzyszące aż do zatoczki wyspy zamieszkałej jedynie przez nowonarodzone foczki. Przeżywszy kolejną chłodną noc, podczas której udało się zaobserwować zorzę polarną skierowaliśmy nasz samochód na zachód. Na północy Szkocji droga nie jest szersza niż alejka w parku , a co ok. 300m rozszerza się w małą łezkę oznaczoną białym rombem. No więc jedziemy naprzeciwko z innym Volkswagenem i zbliżając się do mijanki odruchowo zbaczamy na prawo, aby po chwili wahania wyminąć się jednak po lewej. Dopiero z całkiem niewielkiej odległości dostrzegamy małą literkę D obok tablicy rejestracyjnej tamtego samochodu. Czy w Szkocji są dzikie zwierzęta? Ogromne połacie kraju zamienione są w wielkie zagrody w których pasą się owce, długowłose krowy i jelenie całymi miesiącami nie widząc człowieka. Żyją jak dzikie, ale jednak są czyjąś własnością. W miejscowości Oban spotyka nas niemiła przygoda: od tyłu najeżdża na nas miejscowy taksówkarz. Szczęśliwie, kilka godzin później jedziemy dalej wspominając uprzejmość lokalnej policji, przypadkowy świadek jest naszym przyjacielem do dziś. Teraz obieramy już zdecydowanie południowy kurs i w ciągu jednego dnia docieramy do Yorku. Sławną katedrę i przepiękne stare miasto zwiedzamy w deszczu. Następnego dnia docieramy do Cambridge. Jak nie przejść się uliczkami znanymi z książek do angielskiego. Wreszcie kolejnego dnia docieramy do słynnej "road to hell" – czteropasmowej autostrady wokół Londynu (M25). Prowadzi nas ona najpierw do Windsor, gdzie część udostępnionych apartamentów królowej daje wyobrażenie o zasobności tego lepszego świata. Później zanurzamy się ostrożnie do centrum Londynu, ciesząc się, że w to wczesne piątkowe popołudnie większość pojazdów zmierza w przeciwną stronę, a także z faktu, że w okolicach Regent Parku parkowanie w weekendy jest bezpłatne. Pobyt w Londynie upłynął nam na odwiedzaniu miejsc poprzednio znanych (Picadilly, Parliament, St. Paul's Cathedral) a także bliskich sercu. W ramach wspomnień odwiedziliśmy hotelik, który przez długi rok był dla Ewy miejscem pracy. Nazajutrz skierowaliśmy kroki do wschodnich doków (Canary Wharf), a nasyciwszy oczy nowoczesną śmiałą architekturą przeszliśmy tunelem pod Tamizą do Greenwich. Tam, oprócz słynnego południka, na którym wszyscy fotografują się okrakiem żywe jest jeszcze wspomnienie Cutty Sark – ostatniego zwycięzcy regat herbacianych kliprów. W towarzystwie zasiedziałej w Londynie koleżanki spędziliśmy upojny wieczór na Soho – ostatni w Anglii. Następnego dnia odwiedziliśmy po jednym muzeum, aby spotkać się ponownie na Notting Hill Festival – największym święcie czarnoskórych Anglików. Ćwierć miasta jest zablokowane przez targi i paradę dziwnie wyglądających stworzeń w rytm niezwykle hałaśliwej muzyki. Późnym wieczorem 30. sierpnia opuściliśmy Londyn i po 27 godzinach podróży dotarliśmy do Krakowa. Po przejechaniu 8 tysięcy kilometrów, w okolicach Jaworzna pękł pasek klinowy alternatora, który hałasował już od jakiegoś czasu. Prądu wystarczyło jeszcze do przejechania przez uśpione miasto, ale ostatnie 100 m pokonaliśmy pieszo. 

Portugalia '1986
Egipt '1987
Norwegia '1987
Anglia '1988
Francja '1993
Portugalia '1995
Francja '1996
Chiny '1996
Teneryfa '1998
W. Brytania '1999
Maroko '2001
Chorwacja '2001
Islandia '2002
USA '2002
Norwegia '2003
Australia '2003
Grecja '2003
Japonia '2004
Daleki Wschód '2005
Francja '2005
Czechy '2005


poprzednia
str domowa następna


poprzednia
od góry str domowa następna