Nowe Gangi w Ariadnie


Tomasz Bartuś



Tomek Bartuś

Michowi...

W nocy około godziny 1-wszej z Ariadny z akcji fotograficznej w Gangach wyszli Andrzej i Michu. Wszyscy poza mną i osobami w Czesji w tym czasie byli w jaskiniach. Nieomal w jednej chwili przebudził mnie szelest kombinezonu i krzyk Andrzeja:

- Toommek!, śpisz!?.

Na pewno już nie, a jeśli nawet to i tak musi wstać aby spragnionych napoić, a glodnych nakarmić. Zdążyłem rzucić tylko:

- Teraz już nie...,

gdy Andrzej jednym tchem wyrzucił z siebie:

- Kurwa!, chłopie co się tam dzieje na dole - Marek biega po biwaku i krzyczy - kurwa, kurwa!, Gustaw, wiedziałem, że się uda, ale puściło, ja pierdolę, ale gangi...
- Chłopaki odkryli nowe- chodzą na szychty i na bieżąco kartują, Marcin, Młody i Groszek przeszli z Gangów na N i zatrzymali się nad jakąś ok. 40-sto metrową studnią, ale to gówno bo Marek z Gustawem przewspinali jakieś okna i weszli w nowe Gangi w kierunku Grossa (na S).

Lekko zaspany zrobiłem chłopakom herbaty i wrzuciłem zupę do wody aby się gotowała. Dopiero po chwili zaczęło do mnie docierać co się stało i ożywiony zacząłem zadawać pytania o szczegóły. Niestety ani Michu ani Andrzej nie dali mi wyczerpujących informacji, ale nie dziwi mnie to - na biwaku z pewnością byli bardzo krótko. Sam powrót przez Frantza* zajął im trzy godziny. Są zmęczeni.

Andrzej, który był po raz pierwszy w Ariadnie nie zaprzyjaśnił się z Frantzem (podobno rozmawiali ze sobą). Ja też już jestem zmęczony, zbliża się 3-cia, kiedy wpełzam do mojego śpiworka. Długo nie mogłem tej nocy zasnąć. Nie wiem czy to chłopcy wybili mnie ze snu, czy też tak na mnie podziałały wieści z dołu.

Budzę się rano. Jest piękna pogoda. Chłopcy już wstali. Andrzej dzisiaj schodzi na dół i wyjeżdża. Podobno umówił się z Jackiem, że jak tylko wyjdzie z Marii* to zejdą na dół i odwiezie go do Salzburga czy na przejście w pobliżu Monachium. Andrzej wykorzystuje ostatnie chwile na bazie i trzaska zdjęcia. Ja z Michem idziemy dezintegrować śmieci. W chwilę póśniej przychodzi Andrzej, trzyma w ręce butelkę Stiegla- opijamy jego pożegnanie. Przenosimy się do bazówy. Wygrzebuję z namiotu chowany na specjalne okazje sok pomarańczowy. Rozlewam go na trzy części. Rozmawiamy, a raczej plotkujemy o wyprawie. Sok przegryzamy chrupkim pieczywem z pasztetem, który pochodzi z moich prywatnych zasobów. Nie wiem czemu nie dziwi mnie skąd na bazie znalazło się chrupkie pieczywo (my takiego nie mieliśmy). Dzień schodzi nam na lenistwie.

Około południa z Marii wychodzą na powierzchnię Anita i Jacek. Są bardzo zdenerwowani - głównie na Picia za jego beztroskę i brak konsekwencji. Nie znam szczegółów, ale podobno umówili się z Piciem i Olą, którzy byli na biwaku, że wejdą do dziury i dojdą na biwak o określonej godzinie i wtedy biwakowicze wyjdą na szychtę, aby drugi zespół mógł się wyspać przed akcją. Anita i Jacek weszli i zastali biwak zgodnie z umową pusty, więc szczęśliwi położyli się spać, a gdy to uczynili, po trzech godzinach po jakiejś morderczej 18-to godzinnej akcji na biwak wrócił zespół z dna. Cóż było robić - szybka zmiana w śpiworach i w dół na kartowanie. Niesmak jednak pozostał. Wymieniamy uszczypliwe uwagi co do taktyki działań Picia, który bez porozumienia z zespołem wchodzącym na biwak zmienił sobie godzinę wyjścia na szychtę. Niestety z tego powodu szychta Anity i Jacka uległa skróceniu do skartowania 10-ciu punktów i zwinięcia jednego wora z dna, który nawiasem mówiąc Piciu ma zamiar z powrotem zaporęczować. Wyprawa zbliża się do końca, wyjechał już Archi, Makaron, dziś wyjeżdża Andrzej, a około 30-tego ja, Anita i Marek. Jacek ma do nas pretensję, że zajmując się Ariadną zostawiamy Marię na pastwę trzech czy czterech osób. Mój stosunek do tego jest taki, że skoro działalność rozpoczęta została w dwóch jaskiniach i doszło do naturalnego podziału na ekipę z Marii i Ariadny to odpowiedzialność za sprawne przeprowadzenie eksploracji, kartowania i retransportu w odpowiednim czasie spada na barki liderrów obu grup.

Ni z tego ni z owego w obozie zjawia się Waldek Mucha - człowiek z wyprawy sprzed sześciu lat. Chudy, w krótkich spodenkach, zarost na twarzy, chcustka na głowie, na nogach stare skórzane trepy - słowem człowiek gór. To on wczoraj nie zastawszy nikogo na bazie (ja byłem na transporcie), zostawił chrupkie pieczywo. Zaczyna być późno (15-16-ta). Zaczynamy zbierać się z Michem do wejścia na biwak. Nie chce nam się jak cholera. Ze sobą bierzemy jedzenie dla nas oraz trochę ciuchów na zmianę. Zwlekamy jak długo możemy opowiadając Waldkowi o odkryciach w Marii i Ariadnie, ale gdy Andrzej jest już gotowy do zejścia i wszyscy trzej zbierają się do drogi, nie mamy wyjścia- trzeba iść. Waldek obiecuje jutro wrócić na bazę i posiedzieć kilka dni z nami, a na razie żegnamy się i w drogę. Pod otwór odprowadza nas Anita, która ostatnie kilka godzin spędziła pod aktywnym jeszcze od czasu ulewy cieku wodnym w Tiefenkar. Podobno nigdy wcześniej nie widziała mnie tak podnieconego. Muszę przyznać, że rzeczywiście po raz pierwszy od dłuższego czasu miałem prawdziwą ochotę wejść na biwak i wreszcie po tak długim wysiłku eksploracji na dnie - zakosztować odkrywania.

Było ciepłe, późne popołudnie. W otworze na resztkach płata śniegu, z którego pozyskiwaliśmy wodę, ogarnęło mnie zimno. Strzał karbidówki i zniknąłem w 80-metrowej zlotówce. Szybko mijały kolejne fragmenty jaskini. Poruszaliśmy się prawie biegiem, nawet Frantz nas nie zatrzymał. Nad Deszczówkami zatrzymaliśmy się aby poszukać spitów do przeporęczowania - faktycznie były na trawersach (Trawers I Deszczówki). Oczywiście nie obyło się bez przemoczenia. Woda wnikała przez dziury w kombinezonach i przez rękawy. Na półce na Deszczówkach minęliśmy się z grupą wychodzącą. Najpierw pojawił się Marcin i od razu zdał relację ze swego biwaku. Był bardzo podniecony i starał się w jak najkrótszym czasie podać maksimum informacji. Okazało się, że rzekome "Gangi" to odkryte przez Marka i Gustawa (Gangi Muminków) są dopiero przygrywką do następnych, znacznie większych Gangów King-Konga.

W czasie biwaku odkryto i częściowo skartowano Gangi Olsena, Meander Muminków, Ciągi Bacha, starą Salę Mojego Brata, Ciągi do Studni Joanny. Podczas ostatniej akcji Marcina, Groszka i Młodego znalezione zostało też przejście przez zawalisko w Sali Mojego Brata do Want Gigantów. Mijaliśmy ich gratulując sukcesów. Po takim zastrzyku adrenaliny prawie gnaliśmy przed siebie na biwak, aby jak najprędzej zobaczyć "naszą" jaskinię. Wpadliśmy na biwak na -200, spojrzałem na zegarek Młodego - zjechaliśmy tu w godzinę! Przy poręczowaniu, ta sama droga zajęła chłopcom ok. 7 godzin i trzy spowrotem. Chłopcy jeszcze spali. Gustaw leżał w hamaku od strony depozytu i wodospadu, Marek głębiej. Między nimi pojawił się jeszcze jeden hamak - Groszka - niestety sznurkowy. Brrr..., aż mnie otrzepało na samą myśl spania w nim w temp. 2-3°C.

Zbudzeni chłopcy, leżąc w śpiworach zaczęli opowiadać nam o jaskini. Teraz wymagaliśmy od nich szczegółowego i wyczerpującego opisu. Poszedłem pod wodospad po wodę na zupę i herbatę. Gdy wróciłem Michu zajął się gotowaniem. Chłopcy opowiadali z zaangażowaniem rzucając wciąż nowe nazwy w takiej ilości, że nie sposób je było zapamiętać, a o zrozumieniu jaskini nie było mowy. Prożki Kowboi, Ostatniej Nadziei i Przełazy Saperów mieszały się z Ciągim Bacha, Studnią Joanny i Studnią Deszczu. Opowiadając nam, leżeli sobie wygodnie w hamaczkach, obaj w śpiworach odziani dodatkowo w kurtki puchowe - znacjonalizowane mienie Młodego i Groszka. Napoiliśmy lezących, Michu skrytykował syf na biwaku (karbid mieszający się z jedzeniem, brak, a w zasadzie cudowne zniknięcie apteczki - czytaj środków przeciwbulowych, 3 bandaży i kwaśnej wody), po czym zaopatrzeni w zegarek Młodego obiecaliśmy wyjście na 9 godzin - co by się wyspali i już nas nie było.

Dwa płomyki w Gangach to my. Szybko mijają kolejne fragmenty jaskini. Zaraz za wejściem w lewo w kierunku 50- tki do dna, odbijamy w prawo i znajdujemy linę na ścianie. Zapewne jest to osławiony Prożek Kowbojów, jak się póśniej okazało pokonany sprytem Gustawa i zręcznością Marka przez zarzucenie liny na pipanta. Wchodzimy na niego używając poigne. Ma ok. 4 metry. Lina zachaczona w jednym miejscu o występ skalny nie wzbudza naszego zaufania - czeka nas spitowanie, ale to w drodze powrotnej. Jesteśmy w początkowo szerokim połączeniu freatycznym. Po znacznym zwężeniu - 2 miejsca czołgane, trochę na kolanach i po kilku zakrętach rury, przez dwa prożki dochodzimy do Salki na Rozdrożu. W międzyczasie poznajemy ciągi do Studni Deszczu. Za Przełazem Minerów z jednej strony dochodzimy do progu z deszczem podziemnym, a z drugiej do Studni Joanny, za którą widać dalszą kontynuację meandra (stoimy w oknie). W Sali na Rozdrożu znajdujemy przyżądy do kartowania. Szukając przejcia do odkrytych przez Groszka, Marcina i Młodego Want Gigantów i Koloseum kartujemy. Niestety nie znajdujemy drogi. Proste przejście przez zawalisko na progu z deszczem bierzemy za problem wspinaczkowy. Po skartowaniu wszystkiego co się dało wracamy do Przełazu Minerów, którego nazwa pochodz od dość ryzykownego przejścia między wantami (tuż przed Salą na Rozdrożu). Jest tu bardzo ryzykowna wanta (na oko metr sześcienny), która zaklinowała się  w pionowym progu i ruszając się działa na naszą wyobraśnię. Chłopcy mieli pomysł aby przypętlić ją, ale wydaje nam się to bardzo pracochłonne i niepewne. Decydujemy się na wariant tyle prosty co ryzykowny, a mianowicie na zrzucenie jej w pięciometrowy próg, w kierunku drogi odwrotu. Sprawa wydawała się prosta, lecz po kilkuminutowych próbach okazazało się, że wanta kiwiąc się wcale nieśle siedzi i ani myśli spaść. Dopiero podkopanie jej młotkami dało rezultat i blok z hukiem runął w dół. Wanta roztrzaskała się na kilka mniejszych kawałków, które skutecznie zagruzowały i tak ciasny przełaz. Droga powrotna była zablokowana. Przy pomocy pętli od poigne oraz młotków i determinacji, po walce udało się nam odwalić głazy. Jeszcze tylko ospitowanie trzech progów, zjazd do Gangów i powrót na biwak.

Chłopcy również nie znając przejścia dalej, troszkę zaniepokojeni zjedli śniadanie i ruszyli na poszukiwanie Want Gigantów. Ja już wtedy spałem. Marek i Gustaw podczas swojej szychty odnaleśli przejście dalej. Kartowali od zawaliska w Sali Mojego Brata przez Koloseum, Salę Agi do Sali OP1 (punkt 6A). Później poszli gangiem dalej w dół na północ dochodząc do Studni AKG. Po powrocie Marek chce się przespać i dopiero wychodzić, ale brak karbidu zmusza ich do wyjścia. Biorą jeszcze dwa wory (z dna) i wychodzą. Tymczasem ja i Michu pomału wygrzebujemy się ze śpiworów i zaczynamy gotowanie.Gdy jeden gotuje, drugi w tym czasie, mając na uwadze szybkie spotkanie z Frantzem w drodze powrotnej, szyje swój kombinezon. W czasie szychty, domierzamy jeszcze ciąg do Studni Joanny, a następnie przenosimy się przez prożek i zawalisko przed Wantami Gigantami w nieznane nam partie Gangów King-Konga. Wydaje mi się, że korytarze tej części jaskini przewyższają swoją wielkością stare Gangi. Strop, średnio na 10 metrach wysokości daje komfort zwiedzania ze zdjętym kombinezonem. Troszkę błądząc w korytarzach o szerokości 10-20 metrów, dochodzimy wreszcie do Sali Agi, a wkrótce potem do nazwanej przez nas Sali OP1 (Oświęcim-Piła). Tutaj z pochyłej, ogromnej sali, w dwóch kierunkach odchodzą dwa ogromne korytarze. W kierunku północnym - gang do Sali Koralowej i w kierunku południowym - właściwy, główny ciąg jaskini.


przypisy:
*Frantz - Frantz Josef Meander
*Maria - (wyjść z Marii) he, he... Marie Shnee Hohle

 
 

CV

Curicculum Vitae

Curicculum Vitae

Drzewo geanalogiczne

Drzewo geanalogiczne rodziny Bartuś

Drzewo geanalogiczne rodziny Bartuś

Hobby

Moje hobby

Fotografia, taternictwo jaskiniowe, wspinaczka, paralotnie, rower

 
 

Fotografia

Portfolio