Południowe Tennengebirge. Biwak w Ariadnie'94


Tomasz Bartuś



Tomasz Bartuś

Michowi...

Seść lat temu FAKS* zorganizowała wyprawę w Południowe Tennengebirge w Alpach Salzburskich. Działalność prowadzona była w jaskiniach Ariadna (Ariadnahöhle), Maria Śnieżna (Schnee-Maria-Höhle) i Großkemetstein (Großkemetstein Höhle) - opowiada o tej wyprawie film "Pod podszewkę Alp". Po sześciu latach ponownie Federacja zorganizowała kolejną wyprawę w ten rejon. Celem było pogłębienie jaskiń Ariadny i Marii Śnieżnej oraz ich ewentualne połączenie.

Uproszczony plan Biwaku Dziergaczy, jaskinia Ariadny -500
Fig. 1. Uproszczony plan Biwaku Dziergaczy, jaskinia Ariadny -500m p.p.o. (Rys. T. Bartuś)

Na biwaku na -500m byłem dwa razy i miałem okazję poznać go w najdrobniejszych szczegółach. Ma układ owalnej sali o idealnie płaskim płytowym spągu. Strop ma co najmniej 20 metrów wysokości. Nie ma deszczu podziemnego, co jest dość szczególne dla tej jaskini. Przez sam środek sali przepływa w szczelinie metrowej głębokości, jakby w kanionie - potok, który zaraz za salką urywa się jednym z wodospadów. Bliskość wody powoduje dużą wilgotność powietrza i nieustający huk.

W miejscu, które wybraliśmy na kuchnię stała mała kałuża z nienaturalnie żółtawą wodą oraz szczątki jedzenia z poprzedniej wyprawy, co świadczyło o stałym poziomie wody w tej części jaskini. Dojście na biwak nie jest proste. Po studniach z wodospadami i deszczem, po studni Misiątka dojeżdżamy do ciasnego meandra z potokiem. Idzie się nim w wodzie (w jednym miejscu trzeba przyklęknąć). Woda na odcinku około 20 metrów meandra jest główną przeszkodą przed biwakiem.

W czasie mojej drugiej akcji w Ariadnie szedłem wraz z Szufladą, Markiem i Młodym (Poznań) założyć biwak. Mieliśmy ze sobą mnóstwo sprzętu w worach (po studni Kariny było ich 11 - w tym trzy biwakowe). Ja i Szuflada zostawaliśmy w jaskini, natomiast chłopcy mieli zrobić transport i wychodzić. Gdy zjechaliśmy, po drodze poręczując od studni Kariny w dół do meandra (-450m), chłopcy postanowili wracać. Koło wodospadu, tuż nad lustrem wody, na małej półeczce zrobiliśmy prowizoryczny depozyt z siedmioma worami, po czym każdy zespół ruszył w swoją stronę. My w poszukiwaniu biwaku - w meander, a chłopcy do domu, na powierzchnię. Dostało nam się po dwa wory w tym dwa biwakowe z hamakami i śpiworami, których zmoczenie na początku akcji uniemożliwiłoby wejście na biwak. Marcin poszedł pierwszy. W meandrze idzie się cały czas bokiem, nogami w wodzie. W jednym miejscu należy kucnąć do wody w zwężeniu i tuż nad taflą przejść dalej. To było najtrudniejsze miejsce - w jednej ręce jeden wór, w drugiej za sobą drugi. Trzeba się starać aby nie kłaść worów w wodę. Wszystko przeszkadza - a to rolka się zaczepi, a to szpejarka, wytwornica, kask się zaklinuje..., - wreszcie po drugiej stronie. Żartujemy, że chłopaki wiedzieli co robią. Przed samym biwakiem wchodzi się w suche ciągi. Sucha studnia (około 35m), przedzielona kilkoma półkami doprowadza nas przez mały prożek do starego meandra na rozszerzeniu, którego jest salka biwakowa.

Wchodzimy przez okno. Jesteśmy już mocno zmęczeni. Przez głowę przemyka myśl, że jesteśmy w domu i wkrótce położymy się spać. Rozglądamy się po salce szukając spitów z poprzedniej wyprawy - cholera, przecież gdzieś musieli spać?! Niestety niczego nie ma, nawet natury. Zapalamy epigaz i robimy zupę. Gdy woda się gotuje, kombinujemy umocowanie hamaków. Niestety musimy zabić dwa spity. Naciągamy pętle, delikatnie siadamy... i - nie spadają (o dziwo). Wypakowujemy śpiwory. Na szczęście są suche. Teraz do jedzenia. Po posiłku oceniam straty w kombinezonie po kolejnym przejściu Franz Josef Meander (pieszczotliwie nazywanym "francem"). Hm!... Zaledwie pięć dziur, największa wielkości dłoni. Postanawiam połatać je jak przyjdą chłopcy. A teraz do spania. Huk wodospadów jest nieustanny ale szybko zapadam w sen. W czasie tej pierwszej nocy na biwaku przeżyłem niesamowity nawał snów. Było ich co najmniej kilka. Zbudziłem się i wszystkie pamiętałem. Byłem bardzo zaskoczony ich realnością i szczegółowością. Leżałem w hamaku od czasu do czasu zmieniając pozycję z powodu ucisku ramion przez zwinięty materiał i myślałem. Miałem na to około 20 godzin, choć to dopiero miało okazać się później. Teraz nasłuchiwałem, czy aby nie przyjdzie zmiana i nie zechce nas wyrzucić z hamaków. Szum wody daje bardzo realistyczne odgłosy ludzi, jeśli się ich spodziewamy. Wielokrotnie byłem przekonany, że chłopcy już nadchodzą. Czas upływał bardzo powoli, rozmyślania przerywały mi krótkie drzemki. W pewnym momencie usłyszałem Marcina podnoszącego się ze śpiwora.

- wstajesz?, chłopcy idą?
- głodny jestem, nie chce mi się już spać...
- musimy na nich i tak zaczekać, szychty się popieprzą, jeśli teraz pójdziemy
- położę się tylko coś zjem...

Całe szczęście... - pomyślałem i ponownie zanurzyłem się w śpiworze. Tym razem sen był głęboki. Wyrwał mnie z niego wyraźny szum zbliżających się chłopców. Nie myliłem się, po chwili z meandra wyłonił się Michu. Nawet przez czapkę nasuniętą głęboko na oczy zobaczyłem światło jego karbidówki. Po krótkim przywitaniu padło z jego ust kilka niecenzuralnych słów na temat worów (a raczej ich ilości), zostawionych przez nas przed meandrem z wodą. Po chwili do salki wtoczył się Makaron z całym stadkiem worków. Mieliśmy jeszcze pół godziny zanim chłopcy nie zjedzą i nie zechcą się położyć. Niestety, ten czas, przy względności czasu płynącego w jaskini, był bardzo krótki i trzeba się było podnieść.

Andrzej Oślicki (Michu), Jaskinia Ariadny, biwak -200m (foto: A. Dajek)
Fig. 2. Andrzej Oślicki (Michu), Jaskinia Ariadny, biwak w Gangach -200m (foto: A. Dajek)

Czekało nas teraz gotowanie i posiłek, który musi starczyć na kilkanaście godzin akcji. Trzeba pocerować kombinezon, załatwić potrzeby fizjologiczne poniżej miejsca pobierania wody. Marcin gotuje zupę cebulową i makaron z sosem grzybowym. Ja klnę na czym świat stoi, bo przebierając się rozpiąłem polar i teraz, gdy chcę go zapiąć za każdym razem zamek rozjeżdża się. Po kilku próbach postanawiam w końcu zszyć go na sobie. Jest ciemno, nić się plącze i muszę ją często przepalać. Światło z karbidówek Micha i Makarona już przygasa, Marcin zjadł już swoją porcję i woła mnie żebym jadł bo ostygnie.

- k... - koniec nitki...

Nawlekanie nitki ubłoconymi rękami w temperaturze 2°C, gdy wszystko cię goni nie jest łatwe... Po uporaniu się z polarem jeszcze te kilka łatek na kombinezonie i w drogę.

Wzięliśmy po dwa wory z biwaku i poszliśmy w nieznane. Dostały mi się w nagrodę dwa "helmuty"; jeden ze 120-tką w worze bez uszu, drugi około 100-tkę w luźnych kawałkach. Całe szczeście, że po drodze nie ma większych ciaśnizn bo naprawdę byłoby chyba kiepsko. Za biwakiem jaskinia ma wciąż ten sam charakter - zjeżdża się studniami średniej i krótkiej długości, przedzielonymi krótkimi odcinkami poziomych rur. W ten sposób dochodzi się do studni P120, która tylko z nazwy jest tak dużą, ponieważ w połowie przedziela ją olbrzymie zawalisko, które przechodzimy bez zgięcia karku i kontynuujemy zjazd. Po chwili czekała nas największa atrakcja przy dojściu do dna. "Czekoladowe Partie" to błotnisty meander przedzielony prożkami krótką studzienką i przełazami. Gumiaki weszły w błoto tak, że trudno je było podnieść, wszystko lepi się, rolka, shunt i my wyglądamy jak kulki błota. Wory (zostały nam jeszcze dwa) są tak ciężkie, że mamy dosyć. Zaraz za korytarzem błoto nagle urywa się w studni około 35-metrowej głębokości. Na jej dnie pada deszcz i jest mnóstwo kałuż. Niestety kończy nam się karbid. Nabieramy wody, przesypujemy się i w drogę powrotną. Chłopcom do dna według schematu zostało dwie piętnastki oraz problem. Na biwak dotarliśmy bez większych przeszkód. Chłopcy z radością przyjęli wieść, że mogą iść na lekko. Marcin ocenił na podstawie zużytego karbidu, że na akcji byliśmy około 14h. Zjedliśmy zupę, wypiliśmy herbatę i w zanurzenie. Michu na wstępie zajął się szyciem kombinezonu, a Makaron gotował coś. Szybko zapadłem w sen. Przebudzenie nie licząc krótkich przerw, przyszło dopiero po powrocie chłopaków z dna. Leżąc w hamaku słuchałem sprawozdania Micha:

- straszny syf- to błoto przed 35-tką, patrzcie na sprzęt...,
- nie, shunta zostawię na powierzchnię, niech zobaczą co tracą..., i co myślicie, że dalej nie ma błota - g...,
- na dnie jest przełaz, trzeba się przeczołgać i wchodzisz do małej salki na dwie osoby, z niej jest szczelina w dół i słychać wodę. Zawiesiliśmy linę i próbowaliśmy zjechać, ale jest bardzo ciasno, nawet Makaron nie wszedł,
- no i właśnie w taki deseń... - chyba wychodzimy na powierzchnię, zrobimy sobie dwa dni przerwy i wejdziemy znowu,
- chyba tak będzie najrozsądniej, nie ma sensu tu zostawać, majzelek znajdzie się tu najwcześniej za dwa dni, przecież nikt poza nami tutaj nie wejdzie,
- idziecie spać?,
- nie, zjemy coś i wychodzimy,
- to poczekajcie wyjdziemy razem,

T. Bartuś po wyjściu z biwaku w jaskini Ariadny (foto: A. Dajek)
Fig. 3. Tomek Bartuś po wyjściu z kilkudniowego biwaku eksploracyjnego w okolicach dna jaskini Ariadny (foto: A. Dajek)

Makaron krzątający się przy kuchni dał znać, że zrobił już jedzenie. Chłopcy mieli pierwszeństwo w dojściu do koryta, więc ja i Marcin zaczęliśmy zabezpieczać biwak. Zjedliśmy zupę cebulową, a na drugie danie kaszę z konserwą i sosem grzybowym. Spakowaliśmy jeden mały woreczek z ciuchami do suszenia i śmieciami , po czym zaczęliśmy wychodzić jako pierwsi, umawiając się, że przejmiemy worek pod 50-tką (-260m). Wychodziliśmy w zasadzie każdy osobno. Przez gangi przelecieliśmy momentalnie, wymieniając jedynie krótkie uwagi na temat stromych podejść. Na depozycie Marcin kończył już gotowanie zupy. Przesypka, posiłek i w górę. Na deszczówkach idąc bez wora zmoczyło nas tylko na dziurach w kombinezonie. Przepuściłem Micha i ruszyłem za nim w odchłań "franca". Tutaj czy w górę, czy w dół, z worem, czy bez, człowiek męczy się zawsze. Z ulgą przyjąłem wiadomość, że to już koniec, Jeszcze prożek, zlotówka i jesteśmy na powierzchni. Gdy staję w otworze uderza mnie zapach traw, duchota i ciepło.


przypisy:
*FAKS - Federacja Akademickich Klubów Speleologicznych

 
 

CV

Curicculum Vitae

Curicculum Vitae

Drzewo geanalogiczne

Drzewo geanalogiczne rodziny Bartuś

Drzewo geanalogiczne rodziny Bartuś

Hobby

Moje hobby

Fotografia, taternictwo jaskiniowe, wspinaczka, paralotnie, rower

 
 

Fotografia

Portfolio