Artykuły - 27 wrzesień 1996

W metafizycznej, zaczarowanej Dolinie Kościeliskiej


- Adasiu, jestem w twoim góralskim domku Pod Blachówką, którego wnętrza, każde w innym, specyficznym klimacie, ilustrują nie tylko historię Twojej rodziny, ale również całą gamę twoich bogatych zainteresowań. Choć panuje tutaj stoicki spokój, wyczuwa się i słyszy niemal oddech i kroki przodków, którzy jakby chcieli dopomóc Ci w trudnej pracy kustosza pamiątek rodzinnych. Żyjesz w tych górach, a góralem nie jesteś, jak to się stało?

- Góralem jestem pół na pół, mieszańcem, po matce góralce i ojcu kresowcu, jestem taki - jak by to powiedzieć - Portorykanin.

- Czy podobnie twój ojciec, jak kiedyś, w przeszłości, bogaty pan z Pienin pojechał do Peru i przywiózł sobie bogatą księżniczkę Inków, za sprawą której powstałą legenda niedzickiego zamku?

- Tak, ale mój ojciec nie przywiózł, ale znalazł sobie księżniczkę tutaj, w Zakopanem.

- Słyszałem, że ta księżniczka była matką licznego potomstwa, stanowiliście najliczniejszą rodzinę w Kościeliskach.

- W Starych Kościeliskach, ale nie tylko tam, w ogóle w Zakopanem. Było nas dziewietnaścioro dzieci. Dawniej tak nie zwracało się na to uwagi. Nie było lekarzy, szpitali. Jak ktoś urodził się słaby, to szybko "znikał", powiększał grono aniołków, zostawały tylko jednostki zdrowe, te się dopiero liczyło. Nasza rodzina była najliczniejsza, było nas 6 braci i mieliśmy 13 sióstr.

- Niedwano ukazała się Twoja nowa książka pt. "Opowieści o rodzinie", jest to jakby familijne silva rerum, od kilku lat piszesz również cykl opowiadań pt. "Moje Kiry moja miłość", ukazujących się w "DUCHU GÓR", gazetce wydawanej przez kaplicę Na Kirach. Stare Kościeliska ostatnio znikają, i to bezpowrotnie, jesteś zatem współczesnym Długoszem historii Kościelisk za ostatnie kilkadziesiąt lat.

- Urodziłem się w Dolinie Kościeliskiej, moja rodzina zamieszkiwała tam już od 1900 roku. Dzieje tej rodziny, dzieje Kir i rodzin tam mieszkających znam zarówno z opowieści rodzinnych, jak i z własnego czasu. Miałem jeszcze możność życia tu z tymi pierwszymi osadnikami Na Kirach, znałem wszystkich, którzy założyli Kiry, bo Kiry powstały dość późno.

- A sama nazwa Kiry od czego pochodzi?

- To jest moja słaba strona. Słowo "kira" pochodzi ze starogóralszczyzny i znaczy po prostu "na zakręcie". Jest to łatwe do wytłumaczenia dlatego, że połączenie Doliny ze "światem" odbywało sie przez Witów i Chochołów, do Zakopanego nie było drogi, to była jeszcze puszcza prawie. I zawsze jak ktoś jechał od strony Witowa lub Chochołowa do kopalń w Dolinie Kościeliskiej, a tam szła droga z zachodu na wschód i bardzo ostro skręcała, informowano "a na tej kirze" - czyli na zakrecie - "to skręć na prawo". Chciałbym powiedzieć, że drażni mnie, gdy ludzie mówią "w Kirach". Jestem na to wyczulony. Przez całe moje życie mówiło się "Na Kirach", a nie "w Kirach". Wymyślono to po II wojnie światowej przez, nie obrażając nikogo, przez ceprów. Może to lepiej brzmi, ale nieprawidłowo.

- Różni zawodowi literaci oopisywali Zakopane i Tatry, ale Twoje teksty o Kirach są napisane wyjątkowo pieknym językiem, zadziwiają swoistym stylem i kunsztem.

- Miło to usłyszeć, nie wiem, jak mówię, bo czasem mi się tak z góralska "przytnie". Natomiast gdy piszę, to może działa już trochę nawyk zawodowy, ponieważ kończyłem filologię polską i później przez lata pracowałem w jednej z naukowych bibliotek w Krakowie... To jest tak jak z moim malarstwem, więcej "idę" na wyczucie, niż kieruję się teorią. Przyznam się, że nie znam i nie lubię gramatyki, chociaż zdawałem, i zdałem, chyba cudem, egzamin z gramatyki u prof. Jodłowskiego.

- Od lat spaceruję po Dolinie Kościeliskiej, czując w niej jakaś wielką tajemnicę, jakby w tych górach była ukryta niezwykła inżynieria natury. Zadaję sobie pytanie, jak w tej Dolinie fizyka spotyka się z metafizyką, wszystko, co racjonalne, z irracjonalnym. Czy ty, człowiek, który spędził w tej dolinie część swojego życia, na co dzień obcując z Naturą i Tajemnicą, czy możesz to nazwać metafizyką gór?

- Metafizyka gór to odrębne zagadnienie. Tego nikt nie zrozumie, kto nie urodził się w górach. Rzeczywiście tylko z rodowitymi góralami możesz o tym rozmawiać. Góral bez gór nie potrafi żyć, tylko ten, kto się w górach urodził, kto poznał góry od dziecka, może pójść tropem twojego myślenia. Ja zupełnie inaczej czuję, gdy idę np. na wycieczkę. Kiedy zobaczę jakiś pierwszy prawdziwie górski kamień, nie ten, który leży tu, na dole, we wsi, ale ten, który inaczej zadzwoni pod nogą, gdy zobaczę pierwszą gałąź kosówki - wtedy wiem, że jestem na tej granicy konkretu i tajemnicy. Coś wtedy w człowieku się dzieje, człowiek prostuje plecy, inaczej patrzy, inaczej widzi choćby tak pospolte drzewo jak czerwoną jarzębine. Nie, tam, w górach, ten widok jest niepowtarzalny. Tak samo szarotka, jest uprawiana w ogródku, niepozorny, nieciekawy właściwie kwiatek wśród tego morza kolorowych innych. Szarotka wygląda bardzo nieefektownie, natomiast ta sama szarotka ogladana w górach, zaczepiona gdzieś korzonkami, w promieniach słońca, na tle granatowego nieba. To jest dla mnie takie metafizyczne. A jeśli chodzi o metafizykę Doliny Kościeliskiej, długo by na ten temat mowić. Mieszkając w dolinie tyle lat, pół wieku prawie, nasza rodzina doświadczyła różnych dziwnych zdarzeń... częściowo już to opisałem...

- Powiedziałeś, że aby czuć metafizykę gór, czy nawet mistykę Tatr, trzeba być rodowitym góralem. W tym miejscu warto może przypomnieć księdza Staszica i jego książkę "O ziemiorództwie Karkatów", opisującą scenę polowania na kozła tatrzańskiego przez zaczajonego na półce skalnej górala. Wynika z opisu, że góral potrafi dniami, a nawet tygodniami tropić zwierzę o suchym chlebie, aby zdobycz w końcu dopaść - w celach, co tu dużo m ówić, konspumpcyjnych. Dla mnie to jakby pewien starożytny, plemienny, magiczny obrzęd, by jedząc mięso kozła, osiągnąć taki sam spryt i zręczność jak zwierzę skaczące z łatwością nad przepaściami.

- No, mnie się zdaje, że chodzi tu jeszcze o coś innego. Jest taka piękna nowela Tetmajera o zmaganiu z niedźwiedziem: - ty albo ja; nie tylko o to chodziło, by kozioł znalazł się w garnku, ale to było też jekieś współzawodnictwo, "czy ja cię przechytrzę, czy ty mnie przechytrzysz". To także element hazardu działający jak narkotyk, rozumieją to tzw. polowace, ci, których ten proceder pociąga. Np. jeden z moich braci polował razem z ojcem, był zresztą prezesem Związku Łowieckiego, ale inny brat, który większą część życia spędzał w górach w i lesie, polował z aparatem fotograficznym i kamerą, a jego zdjęcia budzą zachwyt, np. takie jak pasący się kozioł czy tokujący głuszec.

- Czy często chodzisz w Dolinę Kośieliską? Dreszcz budzi u mnie Wąwóz Kraków, zwłaszcza w tym miejscu, gdzie skały są podparte patyczkami, żerdziami, a nawet mocnymi drzewami, "aby skały się nie zawarły", jak głosi legenda. Czy nie odzcuwasz, że miejsce to jest jakby wielowymiarowe, gdzie czuje się zarówno neolitycznego ducha, jak i świstanie świstaka?

- Przyznam się, że od paru lat tam nie byłem. Mało teraz chodzę, bo boję się tych zmian, z jednej strony działalność Parku Tatrzańskiego w tym "dobrym kierunku", który swoją troskliwością zaciera ślady zniszczeń wnoszone przez człowieka, ale z drugiej strony zniknęła Hala Pisana z tym przemiłym schroniskiem, bardzo zresztą potrzebnym. Zniknął ostatni dom jeszcze z czasów górnictwa, tzw. "mury", na Starych Kościeliskach. Po prostu nie chcę oglądać tej Doliny w obecnym stanie. Te tłumy pędzące w stronę Ornaku. Ci ludzie nie widzą Doliny, jak można zobaczyć coś w tłumie tysięcy właściwie ludzi, którzy się przewalają poprzez Dolinę, biegną, nie idą. Co tu można zobaczyć? Czasem miałem ochotę, kiedy jeszcze mieszkałem Na Kirach, wyjść do takiej wycieczki szkolnej i zapytać: "co wiecie o dolinie, coście zapamiętali?" Przecież ja, gdy wchodzę do Doliny, jestem na wyjątkowych prawach, tam się wychowałem, znam każdy kamień, każde drzewo, każdy szałas, coś pod każdym szałasem się działo. Mógłbym bardzo długo opowiadać, sięgam też do legendy, do mitów, i w to realne życie, które się tam toczyło... Tu był srebrny młyn, a tu kamień, tzw. Krzyż Pola, z legendą związany jest grób juhaski, wszystko to już zniknęło, nigdy też nie wiem, czy przewodnicy coś na ten temat mówią, a poza tym, opierając się na literaturze - jak przechodzę koło Zbójeckich Okien, to widzę całe nieszczęście Rafała i Heleny z "Popiołów" Żeromskiego... Wąwóz Kraków... na nieszczęście Wąwóz Kraków w swojej najpiękniejszej części został zamknięty, najciekawsza, najpiękniejsza część Wąwozu jest niedostępna w tej chwili. Ja ją znam bardzo dobrze. Teraz chodzę po górach na innej zasadzie... Wszystko to dla mnie ma zupełnie inne wymiary. Dlatego idąc w góry teraz, staram się unikać tych "ceprowskich szlaków", jak się to mówi popularnie.

- Może warto w tym miejscu przypomnieć słowa wieszcza "martwe znasz prawdy, nie znane dla ludu...", ale te piękne występy skalne, zawieszone majestatycznie jak jakieś pilastry podpierające niebo, te np. Sowy, oranżeria, grzebień Doliny, to wszystko, co się widzi w górze, i to, co się słyszy w dole, ten szum wody Potoku Kościeliskiego, w którym nie wiadomo, czy Cię nie "ochrzczono"? ten potok wciąż płynie i niesie jakąś ciekawą informację w specyficzny sposób zakodowaną, która w jakiś sposób teraz odwija się w Twojej pamięci.

- I odwija mi się co noc, co noc jestem Na Kirach, co noc jestem w domu rodzinnym, co noc słyszę ten potok, który płynął kiedyś zaledwie kilka metrów za domem, raz bełkotał-szumiał, a raz po ulewie przemieniał się w groźny żywioł. Ale wracając do Doliny Kościeliskiej, to trzeba zobaczyć ją latem, przy księżycu, kiedy jest cisza, kiedy jest spokój, zobaczyć te białe ściany, jakby bielone, i potok, który się zamienia jakby w czerwone wino, jakby krew płynęła... bełkotanie tego potoku... Wspaniale napisał Tetmajer w wierszu "Kościeliska w nocy", tam wtedy wszystko może się zdarzyć, w tej scenerii dzieją się rzeczy niepowtarzalne. Ale trzeba zaczekać, aż turyści zejdą ze szlaków i zapanuje cisza, jakiś pierwotny spokój, powróci naturalny nastrój.

- Wysokie Tatry mają swojego zakonnika, Mnicha, a Dolina Kościeliska, ta niby dolina Wielkiego Kościoła, ma swoje Organy, ambonę, Eliaszową turnię...

- Tak, Morskie Oko ma Mnicha, a w Kościeliskiej jest, śmiało można tak powiedzieć, świat babski, dużo boginek, dziwożon, "góralko nadobna nie biegaj z osobna".

- Właśnie, jak to jest z tymi boginkami, dziwożonami i innymi istotami zamieszkującymi góry. Podobno potrafią one odmieniać lub zamieniać dzieci?

- Jest to sprawa bardzo dziwna. Moja matka, która pochodziła z tych stron, z Zębu, tu niedaleko, będąc już osobą dojrzałą, wręcz staruszką, nieraz rozmawiała ze mną na różne tematy, ja z kolei starałem sie z niej wyciągnać jak najwięcej o tych najstarszych czasach. W takich chwilach jakby się zamykała w sobie i patrzac na mnie z pewnym zawstydzeniem mówiła: Powiedz mi, synku, przecież ja już dzisiaj rozumiem wiele rzeczy, ale przecież w mojej wsi, w Zębie, baby wynosiły len nad potoki, gdzie wiadomo było, że siedzą boginki. Zostawiały ten len i jedzenie i później za parę dni przychodziły i był ten len oprzędziony przez boginki, a wieczorami słyszało się w jarze jakieś klaskania". W tych latach końca XIX wieku nie było jeszcze stroju góralskiego w obecnej formie. Kobiety do kościoła chodziły w tzw. "rajtuchach" z lnianego płótna, podobnie wyglądały chusty. I baby poznawały, jedna do drugiej szeptała: "widzis, to jest przez boginki przendzione, bo wyjątkowo równiutko i pieknie przendzione i tkane". "Kto to robił, kto prządł ten len w tym potoku, wystawiony dla boginek" - pytała mnie matka. Mama moja śpiewała o tym, jak boginki łapią dziewczyny i co dziewczyna może zrobić, żeby się uratować: "chwyć się dzwonka, chwyć się dzwonka, nie zrobi ci nic boginka". Władza boginek kończy się, jak dziewczyna złapie do ręki ten kwiat.

- Kilka lat temu spotkałem kobietę, która utrzymywała, że jej córeczę odmieniła boginka, a w wieku 9 lat dziecko spłonęło w czasie pożaru domu jej rodziców w Słodyczkach. Podobno babcia przekroczyła prawo gór, które zabraniało wychodzenia z juhasami na hale przed 24 czerwca, czyli przed tym, jak św. Jan pokropi ziemię. Tamże została poczęta matka nieszczęsnej dziewczynki.

- Tak dalece nie znam tych starych obyczajów, ale z własnej obserwacji, z własnych przeżyć wiem, że przed 24 czerwca nie wolno było się kąpać w rzece, nie wolno było usiąść na ziemi, bo była nie poświęcona, wiele spraw dopiero święty Jan jakoś normował. Kobiety, dziewczyny rzeczywiście nie szły wysoko w góry, a tzw. krowiarki, które pędziły krowy na hale na cały czas letni, trzymały się zawsze niższych polan, tych bliżej wsi, na wysoko położonych halach mogli przebywać tylko mężczyźni. Świat gór ma swoje tajemnice, magia tkwi w każdym kamyku i kwiatku, zamknięta jednak dla oczu tych, którzy niczego nie chcą widzieć i słyszeć. Na pewno nie przemówią do nich boginki z Doliny Kościeliskiej ani tym bardziej nie odczują oni obecności Ducha Gór, który spaceruje po dolinkach i halach.

Rozmawiał Michał Kaszowski

Adam Słowiński jest osobistością znaną w Kościelisku, Na Kirach, i w Zakopanem, cenionym artystą malarzem.
Projekt i opracowanie graficzne -- Pawel Aksamit
Edycja stron -- Pawel Aksamit
Wszelkie prawa autorskie ZASTRZEŻONE (c) 1995,1996 -- Michal Kaszowski
All trademarks, logos, pictures are protected - Unautorised publications PROHIBITED