D awno, dawno temu, gdy trwała jeszcze stara era w Polsce, zapoznawałem się u ojca w miejscu jego pracy z komputerami klasy XT. Zapoznałem się tam z poczciwym MS-DOS 3.30 oraz jedną z pierwszych wersji Nortona Commander'a. Po drodze dobre czasy technikum się skończyły, a ja wybrałem się na studia na AGH.
Nic nie może trwać wiecznie, zwłaszcza że robota na komputer się znajdywała non stop. W Krakowie zakupiłem wszystkie części i pewnego dnia lutego roku 1996 złożyłem pierwszego kompa 386-DX-33. Praca przybierała na sile, zaś pożyczona drukarka igłowa mogła doprowadzić do szału. Pieniążków starczyło na drukarkę atramentową CANON BJC-240 (działa świetnie do dzisiaj). Po tych innowacjach niestety trzeba było nieco zmodyfikować sprzęt, gdyż drukara wymagała jednak lepszego procesora (układanie do wydruku było niemiłosiernie długie). Po roku trafiła się płyta i procesor 486-DX-40 z pamięcią 8MB, nową kartą grafiki (stara to HERCULES monochromat) i dyskiem 100MB (mam go do dzisiaj, służy za większą dyskietkę). Pochodził pół roku, i na jesień '97 trzeba było coś zrobić. Szarpnięcie było niezłe bo płyta VX pro+, Pentium 133MHz, pamięć 16MB, karta grafiki stara SVGA (szybko zamieniona na nową S3 Trio V64+, która działa do dzisiaj), nowa obudowa (bo stary komp został sprzedany), nowe klawisze, mycha, i..... monitor LG 14 cali cyfrowy (ładne kolory, naprawdę polecam tą firmę). Komputer oczywiście przeszedł wtedy modyfikację systemu. Wysłużony Windows 3.11 zamieniłem na Windows 95 OSR. Stopniowo przybyła karta dźwięku, CD-ROM Samsung, ale się zepsuł, więc przyszedł nowy LG 24x. Doszedł skaner na LPT (oszczędna wersja) oraz sprytne urządzonko nagrywarka CD-R na SCSI. Około kwietnia mały zastrzyk kapitału i komputer stał się też telewizorem (karta telewizyjna z pilotem). Nie trzeba było zbyt długo czekać, by wyposażyć kompa w 64MB RAM i procesor Pentium 200MMX. Dokupiłem płytę, klawisze, obudowę i miałem już dwa kompy każdy z 32MB RAM. Skoro są dwa, to jakoś trzeba to wykorzystać. Karty sieciowe były do tego najlepsze. Na wakacjach 1998 dołączyło się jeszcze dwóch użytkowników, i mini sieć zaczęła działać.
Brakowało tylko połączenia na świat... Modem Zoltrix 33600 w styczniu zapełnił sloty w komputerze i ostatnie wolne przerwanie. Skończyło się to dobre...
No i przyszedł rok 2000. Wszyscy mówili, że to będzie koniec świata i inne bzdury. A ja wtedy już byłem na piątym roku Elektroenergetyki i zabierałem się powoli do pisania pracy magisterskiej (o której wspominam gdzieś tam na tej stronie). Obrona odbyła się w grudniu 2000 roku. W międzyczasie powstała sieć w moim akademiku "Strumyk" (polecam tą stronkę), a w naszym bloku rozrosła się do 5 komputerów. Przez kilka miesięcy popracowałem sobie z firmie, która produkowała elektronikę (zajmowałem się obsługą komputerowo sterowanej linii).
We wrześniu 2001 rozpocząłem pracę na Akademii Górniczo-Hutniczej jako asystent w Zakładzie Elektroenergetyki. Co do sieci w bloku i tamtejszych komputerów, postanowiliśmy zrobić stałe łącze na świat. Wykupiliśmy SDI w Tepsie i postawiliśmy router na Linux'ie. Trochę to drogo wychodziło, bo 40 zł miesięcznie, ale niezbyt długo. Gdy inni dowiedzieli się, że jest internet, to natychmiast wyłożyli pieniążki, aby się dołączyć. I tak na dzień dzisiejszy jest dołączonych 9 komputerów (i więcej pewnie nie będzie, bo już modem SDI byłby zbyt obciążony).
Ponieważ pracuję praktycznie w dwóch miejscach: w domu i w hotelu asystenckim (gdzie również mamy stałe łącze internetowe, o które walczyliśmy - ale to już inna historia), moje komputery wzbogaciły się o CD-ROM'y, przybył drugi skaner, monitor 15 cali, nowe dyski 40GB, kartę dźwięku SB Live! i inne drobiazgi, jak nowe klawisze i myszki.
Mam wszędzie swój ekranik, chwalę sobie, pracuję i prawdę powiedziawszy więcej do tego wsadzać nie chcę (czytaj: nie mogę, bo brak miejsca i możliwości). Okienko na świat, telewizja, muzyka, praca, rozmowa z innym użytkownikiem sieci. To wystarczy, by zrobić dużo i jeszcze więcej w pracy i w domu......
W roku akademickim 2002/2003 uczestniczyłem (jeszcze uczestniczę) w kursie pedagogicznym. Pozwala mi to na rozwinięcie zdolności dydaktycznych oraz uzmysłowienie sobie, jakie mam braki i ile jeszcze brakuje mi do doskonałości. Zestresowanym studentom polecam nieco humoru i obejrzenie kilku obrazków autorstwa Łukasza Feinera, artysty plastyka, który jest synem jednego z naszych lepszych (moim zadaniem) wykładowców na tym kursie.
Jeśli twoje dzieje wyglądają
podobnie, napisz, wymienimy
poglądy.
(duze litery w adresie e-mail nalezy wyciac, jest to zabezpieczenie antyspamowe)