Strona główna Ekipa Wyprawy Porady Linki Projekty Galeria

   EKSTREMA.NET » Wyprawy » Słowacja 2007

Relacja z wyprawy w Wielką Fatrę i na Wielki Chocz

Słowacja, 30 kwietnia – 5 maja 2007

WSTĘP

Już od dłuższego czasu chodziła nam po głowach kolejna wędrówka przez Wielką Fatrę. Zresztą – nie ma co ukrywać – trochę chcieliśmy się „zrewanżować” za wyjazd, który odbył się rok wcześniej, kiedy to aura nie okazała się dla nas łaskawa. Niemniej jednak góry wydawały nam się na tyle godne uwagi, że w większym składzie postanowiliśmy tam wyruszyć. Weekend majowy zapowiadał się w tym roku niepospolicie długi, bo dało się zorganizować 10 dni wolnego.

Trasę naszej wędrówki można obejrzeć w darmowym programie Google Earth.
Wystarczy ściągnąć i otworzyć: plik KMZ (20 KB).

DZIEŃ 0

Sobota, 29 IV 2007

KrakówZwardońSkalanka

Hmmm... Przygody muszą być, więc i tym razem nie obyło się bez nich.
Umówiliśmy się na Dworcu Głównym – ja, Aśka, Natalia i Kuba. Przemo miał dojechać do nas wieczorem. Kupiliśmy bilety i pobiegliśmy na peron, bo już było późno, a pociągu oczywiście nie chcieliśmy przegapić. Gdy wpadliśmy do środka, nadszedł czas, by Kuba opowiedział, co go rano spotkało. Na przystanku przypomniał sobie, że nie wziął z domu dowodu, więc musiał gnać z powrotem, bo w końcu granicę trzeba jakoś przekroczyć! Na szczęście zdążył na kolejny transport do dworca. Wprawdzie dotarł do nas z małym poślizgiem czasowym, gdyż autobus, którym jechał, zepsuł się po drodze, ale najważniejsze, że byliśmy razem i to spokojnie siedząc w pociągu, przynajmniej póki co. ;) W tym momencie zwróciliśmy uwagę na Aśkę, która z coraz większymi oczami przeszukiwała plecak, a następnie portfel. I stało się... dowód został w akademiku. 4 osoby + 3 dowody – to stanowczo za mało, by spokojnie dostać się na Słowację.
Niewiele się zastanawiając, chwyciliśmy plecaki i wyskoczyliśmy na peron. Drzwi się za nami zamknęły, a pociąg powoli ruszył naprzód, wśród naszego gromkiego śmiechu. Sytuacja rzeczywiście była komediowa. Pojechaliśmy następnym, z przesiadką w Katowicach. Noc spędziliśmy w Skalance, a następnego ranka ruszyliśmy na Słowację. Oczywiście nikt nas nie wylegitymował...
Ania

DZIEŃ 1

Niedziela, 30 IV 2007

SkalankaSkalité SerafinovČadcaŽilinaMartinBlatnica (500) → Gaderská dolina
Vápenná dolinaTlstá (1373) → Lubená (1414) → Ostrá (1247) → Blatnická dolina (700)

Pobudka skoro świt, szybkie pakowanie i nielegalne przekroczenie granicy – było koło 6, a przejście działa od 8... Na szczęście nikt nas nie zatrzymał i mogliśmy bezkarnie zbiec pod wyciągiem wprost na słowacką stacyjkę, skąd pociąg dowiózł nas przez Čadcę do Žiliny. Do Martina dojechaliśmy autobusem SAD. Tam jeszcze zrobiliśmy ostatnie zakupy, odstaliśmy swoje, trzęsąc się z zimna w lodowatym wietrze i czekając na autobus. Wyobrażaliśmy sobie z lekkim niepokojem, jak strasznie zimno będzie „tam w górze”. Dotarliśmy do Blatnicy, skąd ruszyliśmy Doliną Gaderską, a potem Wapienną na Tłustą. Szlak jest malowniczy, choć przez długi czas prowadzi lasem. Ale kiedy się już wyjdzie 800 metrów w górę, jest na co popatrzeć. Zwracają uwagę piękne rośliny jak np. goryczka Klusjusa, wawrzynek wilczełyko czy pierwiosnek łyszczak, porastające zielone murawy wapienne.
Na szczycie Tłustej znajduje się puszka z zeszytem, do którego można się wpisywać, co uczyniliśmy. Droga na Ostrą była dłuższa niż nam się wydawało, a zejście Juriásovą doliną dało nam solidnie w kość przy pełnych jeszcze plecakach, bardzo dużej stromiźnie i dywanach suchych, śliskich liści, na których jechało się jak na łyżwach. W Blatnickiej znaleźliśmy dobre miejsce pod namioty przy zamkniętej leśniczówce, blisko potoku. Kąpiel w lodowatej rzece wymagała dużego hartu ducha, ale oczywiście nie daliśmy za wygraną. Wieczorno-nocne ognisko umiliło nam kolację i rozmowy.
Natalia

DZIEŃ 2

Poniedziałek, 1 V 2007

Blatnická dolina (700) → Smrekov (1441) → Kráľova studňa (1377) → Krížna (1574)
Ostredok (1592) → Salaš pod Suchým vrchom (1400)

Wyruszyliśmy w górę, w stronę głównego grzbietu Fatry. Było zimno i wietrznie, ale na deszcz się nie zanosiło. Z początku szlak wiedzie długo doliną, po czym zaczyna się miejscami strome podejście. Trochę przed Kralową Studnią spotkaliśmy cudowną utulnię dla turystów, szkoda, że nijak nie pasowała nam do rozkładu trasy i nie mogliśmy tam przespać. Jedyną wadą jest długa droga do wody. Kawałek dalej zrobiliśmy sobie popas w boudzie (budzie), która ochroniła nas od wiatru. Zagotowaliśmy na palniku wodę. Kakao na mleku w proszku rozgrzało jak nigdy. :) Na Kriżnej zrobiliśmy popas z drzemką w trawach, pośród krokusów, starając się nie patrzeć na szpecące krajobraz żelazne ustrojstwo na szczycie...
Połoniny Kriżnej i Ostredoka dają poczucie wielkiej przestrzeni i swobody. Od północnej strony leżało jeszcze sporo śniegu, szczególnie na zejściu z Suchego Wierchu. Z radością dotarliśmy do Szałasu pod Suchym, gdzie szykowaliśmy się na nocleg. Cała polana była usłana krokusami, woda niezbyt daleko, ale za to zimna nieprzeciętnie. Po myciu, ręce grzaliśmy pod pachami chyba przez 10 minut, żeby wróciło nam krążenie. Chłopcy zajęli się robieniem zapasów drewna, żeby wystarczyło na całą noc, bo szykował się spory mróz (woda w potoku zaczęła zamarzać już wieczorem), a dziewczyny gotowaniem – tradycyjny błogosławiony podział ról...
Bardzo późno dotarła do nas jeszcze dwójka Polaków – Bartek i Asia (z północy kraju), ułożyliśmy się jakoś wszyscy na pryczach i na materacach, wyznaczyliśmy dyżury, kto kiedy podkłada do pieca, i spokojnie mogliśmy iść spać.
Natalia

DZIEŃ 3

Wtorek, 2 V 2007

Salaš pod Suchým vrchom (1400) → ChyžkyChata pod BorišovomPloská (1532)
Sedlo PloskejČierny kameňMagurka (1200)

Jak się okazało, Kuba zaspał godzinę na swój dyżur, ale ogień udało mu się uratować. Dzięki temu Aśka mogła nie wychodzić z ciepłego śpiworka.
Przywitał nas cudny poranek. W chacie ciepło, na zewnątrz mroźno. Nie ma to jak z kubkiem gorącej herbaty siąść przed chatką i witać dzień... Nim spakowaliśmy się i ogarnęliśmy, zrobiło się na tyle ciepło – oczywiście jedynie w słońcu – że postanowiliśmy zagrzać sobie na kuchni wodę w znalezionych baliach, a potem ku wielkiej radości urządzić mycie głów...
Potem naszą uwagę zwrócił głośno śpiewający żółty ptaszek siedzący na szczycie pobliskiego świerka. Zgadywaliśmy, co to za jeden. Chyba trznadel. W ogóle okolica Suchego pełna jest ptaków, a w szczególności drozdów obrożnych, które zdecydowanie zdominowały tutejsze polany.
Następnie udaliśmy się do Chaty pod Boryszowem. Ale nim do niej dotarliśmy, coś nas mile przywitało. W pewnym momencie dotarł do nas niesamowity zapach... Allium ursinum – tak orzekły wytrawne nosy (haha), czyli innymi słowy czosnek niedźwiedzi! Przemo zrzucił plecak i pognał w dół stoku, zrobić „bukiecik”. Liście poukładaliśmy w menażce (tak na potem do obiadu), skropiliśmy wodą i zajadając się zieleniną czekaliśmy na resztę – dumni z siebie, że udało nam się znaleźć taki rarytas!
...Coś długo nie nadchodzili. Wprawdzie zatrzymali się porobić zdjęcia, ale dlaczego nie ma ich tyle czasu? Przecież my tu czekamy z niespodzianką! :)
W końcu pojawili się na ścieżce. Twarze mieli roześmiane, więc albo przeczuwali, co dla nich szykujemy, albo coś ciekawego zobaczyli – tylko co?
Okazało się, że też coś dla nas mieli... Oczywiście czosnek niedźwiedzi! Zebrali specjalnie dla nas. Ale synchronizacja!
To był pierwszy napotkany czosnek niedźwiedzi, na szczęście nie ostatni. Ilekroć wypatrzyliśmy (lub wyczuliśmy) go w bukowym lesie, nie mogliśmy się powstrzymać przed nazbieraniem sobie trochę na potem. I tak powstawały niezapomniane kanapki, zupy czosnkowe i inne specjały. Cudowny dodatek. W dodatku pomaga odstraszać wszelkie wampiry, jakby się przypadkiem zapędziły aż na Słowację.
Chata pod Boryszowem jest klimatyczna, ma swój urok. Stoją przed nią fajne piwne drogowskazy. Następnie ruszyliśmy w kierunku Płoskiej, która wydawała się nie mieć końca – wielka, kopulasta. Na szczycie oczywiście przerwa. Zanurzyliśmy się w trawach i wygrzewaliśmy się, podziwiając widoki. Nocleg chcieliśmy znaleźć w chacie pod Czarnym Kamieniem, niestety nie trafiliśmy na nią. Pozostały nam niezawodne namioty. Na szczęście udało się odnaleźć miejsce z wodą. Wieczorem grzaliśmy się przy ognisku, a na noc profilaktycznie założyliśmy wszystkie ubrania, jakie mieliśmy, do tego schowaliśmy nogi do plecaków (już pustych) i w sumie nie było wcale tak zimno – spać się dało. :)
Ania

DZIEŃ 4

Środa, 3 V 2007

Magurka (1200) → Rakytov (1567) → Skalná Alpa (1463) → Malá Smrekovica (1485)
Vyšné Šiprúnske sedlokoliba u Mata (1250)

Obudziliśmy się rano niezamarznięci, chociaż woda w potoku znowu pokryta była warstewką lodu. Czekał nas rewanżowy wjazd na Rakitów. Po „oszamaniu” power-batonów nie sprawiło nam to najmniejszego problemu i w czasie o połowę krótszym od nominalnego byliśmy na szczycie. Tam Siostrom udało się rozszyfrować wpis dokonany alfabetem Morse'a w zeszycie, który był w puszce na szczycie. Brzmiało to mniej więcej tak: „Słowacy mają tyle fajnych gór, ale w ogóle po nich nie chodzą.” Jest w tym ziarno prawdy. Dalsza droga nie była już zbyt efektowna, prowadziła głównie lasem. Minęliśmy górski hotel Smrekovica. Kawałek dalej leżały resztki po petardach. Być może ktoś spotkał medveďa? Dotarliśmy na Wyżną Szypruńską Przełęcz, skąd już tylko minutkę w dół do koliby u Mata. Jednak to, co zobaczyliśmy, solidnie nas zaskoczyło – koliby nie było, za to stała na jej miejscu wiata, w której zmieściły się nasze namioty. Okazało się, że nasza sentymentalna koliba spłonęła (vyhorela, jak określają to Słowacy) jakiś czas temu... Wieczór był ciepły i bardzo miły. Gotowaliśmy znowu na ognisku różne wywary piekielne, nie skąpiąc niedźwiedziego czosnku.
Natalia

DZIEŃ 5

Czwartek, 4 V 2007

Koliba u Mata (1250) → Ružomberok (500) → Valaská Dubová (650)
Veľký Choč (1611) → Hotel Choč (1250)

Wspaniały poranek, pogoda śliczna i baraszkujące w kolibie krzyżodzioby... :) Zebraliśmy się i ruszyliśmy do miasta. Rysujący się w oddali Rużomberok, ze swoimi blokowiskami i innymi betonowymi zabudowaniami, nie zachwycał. Jednak żeby się dostać na Chocz, trzeba było się przedrzeć przez cywilizację. Korzystając z okazji, wpadliśmy na zakupy do marketu. Tam udało mi się rozcieńczyć moje własnoręcznie skomponowane, ale zbyt kokosowe musli. Kupiłem w tym celu paczkę owsianki.
Autobusem dostaliśmy się do Valaski Dubovej. Kawałek za wsią, przy potoku urządziliśmy sobie obiad. Niebieskim szlakiem kierowaliśmy się stromo w górę, aż na polanę pod Choczem. Tam w lesie ukryliśmy cały nasz dobytek. Z aparatami i dokumentami wyszliśmy na szczyt, przedzierając się przez kosówkowe tunele. Widoki ładne, ale widać już było nadciągającą zmianę pogody. Porobiliśmy parę zdjęć płochaczom halnym, które w ogóle się nas nie bały i zbiegliśmy na polanę, odszukaliśmy plecaki i zaczęliśmy się rozgaszczać w „hotelu”. Miejsce jest urocze, ale nie ma w pobliżu wody. Wiedząc o tym, zrobiliśmy wcześniej małe zapasy. Wieczorem rozpaliliśmy ostatnie ognisko i przeprowadziliśmy reglamentację. Natalia, Przemek i ja rozbiliśmy w środku namiot, natomiast Siostry zadowoliły się pryczą.
Kuba

DZIEŃ 6

Piątek, 5 V 2007

Hotel Choč (1250) → Valaská Dubová (650) → RužomberokŽilinaZwardońKraków

Obudziliśmy się słysząc rzęsistą ulewę na zewnątrz. Chata przeciekała. Nie chciało się nam opuszczać naszego hotelu, ale w końcu trzeba było zejść na ziemię – wrócić do rzeczywistości. Po chwili ryliśmy już w dół kamienisto-błotnym szlakiem. Po drodze spotykaliśmy co rusz salamandry.
W Valasce Dubovej zrobiliśmy zakupy w skromnym sklepiku. Potem czekaliśmy chwilę na autobus do Rużomberoka. Z Rużomberoka pojechaliśmy pociągiem do Żyliny. Siostry stwierdziły, że wracają od razu do Krakowa, natomiast pozostała część ekipy postanowiła przenocować jeszcze w Skalance. Powłóczyliśmy się więc po wyjątkowo sennym i jakoś opuszczonym mieście. Siostry pojechały do Zwardonia. Po chwili jednak stwierdziliśmy, że nocleg w Skalance nie ma sensu i że jednak wracamy dzisiaj krakowskim pociągiem. W Zwardoniu dosiadły się do nas... Siostry. :) Dalsza podróż minęła w tłoku i wśród, powiedzmy, piosenek studentów wracających z rajdu polibudy. Jedna nam się szczególnie spodobała. Gdy na którejś stacji lokomotywa została przepięta na drugą stronę składu, jeden ze zdezorientowanych sytuacją i alkoholem studentów, zaintonował na pół wagonu: „DO MILÓWKI WRÓĆ...” :)
Natalia




© 2008   –   Zespół EKSTREMA.NET