Relacja z wyprawy w Riłę, Pirin i nad jezioro Ohrydzkie
Bułgaria, Macedonia 16 lipca - 14 sierpnia 2009
«
1 ·
2 ·
3 ·
4 ·
5 ·
6 ·
7 ·
»
DZIEŃ 9
Poniedziałek, 3 VIII 2009
źródło Върбовец (ok 1080) →
schronisko Яаворов (ok 1760) →
Суходолско езеро (ok 1760) →
Суходолски превал (ok 2550) →
Кончето (2760)
Umówiona pobudka o 6:00. O 6:15 pada propozycja, aby "w związku z dogodnymi warunkami
atmosferycznymi" zrobić rekordową dniówkę z biwaku na około 1100 m n.p.m. Aż do schronu
Konczeto położonego na 2760 m n.p.m. My nie damy rady?
Pomysł zostaje oczywiście przyjęty ogólnym, masowym aplauzem! W związku z tym śniadanie
solidniejsze niż zaplanowane wcześniej, a następnie zwijanie namiotów z miejsca, które
okazało się ładniejsze niż oceniliśmy to dnia poprzedniego pod wieczór - zmęczenie robi
swoje. Żółty szlak wprowadzający nas w Pirin jest bardzo dobrze oznakowany, czasy z
drogowskazów "bierzemy przez pół" (dokładny współczynnik 0,53), co nastraja nas dość
optymistycznie. Szlak wg mapy miał prowadzić wzdłuż koryta potoku... i tylko koryta,
bez wody. Większość z nas wyszła w trasę jak Kubica z ostatniego "pit-stopu" zabierając
minimalną ilość płynów, bo przecież woda miała być po drodze. W pewnym momencie słychać
jakiś szum, coraz bliżej. Po ponad godzinie docieramy w końcu do wodopoju. Stroma ścieżka w
bukowym lesie doprowadza nas do schroniska Jaworow. Tu po krótkim odpoczynku i zakupieniu
rogalików "7-dniowych" wyruszamy w dalszą drogę. Kolejny postój przy schronisku "Bunkiera".
Cieszymy się, że nocujemy gdzie indziej, gdyż standard wynosi około "pół gwiazdki" a WC jest
"wszędzie dookoła". Następna "pocziwka" planowana przy Suchodolskim jeziorze. Idąc zgadujemy:
"za którą moreną będzie ten staw?". Za 17-tym grzbietem między kosówką odnajdujemy niewielki
zbiornik wodny, z okolic którego dobiegały liczne odgłosy ciżby ludzkiej, a także fujarki
wygrywającej melodie z lokalnego folklorystycznego menu. Nad stawem istnieje potencjalna
możliwość biwaku jednak my mamy w planie dojście na najwyższy biwak na 2760 m n.p.m. Z
niepokojem obserwujemy chmury, słuchamy pomruków "samolotowo-skalno-burzowych". Po krótkiej
wymianie fachowych poglądów na temat burz konwekcyjnych i frontowych, a także godzin ich
występowania, jemy obiad i ruszamy. Zabraliśmy z pobliskiego strumyka tyle wody, ile każdy
mógł udźwignąć, gdyż z dobrze poinformowanych źródeł wiedzieliśmy, że następna okazja na
zaczerpnięcie jakichś zdatnych do picia płynów będzie dopiero następnego dnia popołudniu.
Podejście na Suchodolską przełęcz mija szybko. Najciekawsze przed nami - trawers wznoszący
się skośnie do góry aż do schronu Konczeto. Pierwszy raz ukazuje się nam z bliska (kilka km)
Wichren - każdy mówi coś w stylu: "o ja!", "wow", "ja cię" albo inne słowa wyrażające powszechny
zachwyt, a także uznanie co do wielkiej pracy, jaką włożono w budowę tego pięknego masywu.
Bułgarscy mistrzowie sztuki kamieniarskiej odwalili kawał dobrej roboty!
Chmurzy się, ochładza, aż w końcu każdy z nas informuje pozostałych: "kropło mnie". Nieintensywny
opad deszczu można bez trudu wytłumaczyć orografią terenu, która wymusiła wzniesienie się mas
powietrza w górę, co z kolei spowodowało ich ochłodzenie, a także kondensację pary wodnej. Reszty
dzieła dokonała grawitacja - proste. Pałatkujemy się, ubieramy kurtki i trawersujemy dalej masyw
Kameniticy i Bajuwi Dupki. Spotykamy po drodze kilka osób, aż w końcu przez ostatnią dwójkę
zostajemy poinformowani, że do schronu już "niedaleko". Rzeczywiście już po chwili docieramy
do miejsca naszego dzisiejszego noclegu - położonego prawie na grani schronu Konczeto,
przytwierdzonego do podłoża stalowymi linami, posiadającego solidne odgromienie. W środku
jest już 3-osobowa rodzina z Bułgarii. Chyba nie spodziewali się aż takiego tłumu (schron
przewidziany jest na 10 osób). Urzeczeni jednak naszą kulturą osobistą, ogólnym obeznaniem
górskich obyczajów, poezji klasycznej itp. nie wyrazili sprzeciwu co do spędzenia wspólnie
nocy w blaszanym "pudełku" 3 x 3 x 3 metry, na wysokim poziomie. Zdjęcia zachodu Słońca
kończy nadchodząca burza - wszyscy lokujemy się wewnątrz i nasłuchujemy, kiedy pada, a kiedy
wali gradem. I nie był to tylko tzw. "szum statystyczny". W końcu przestaje. Marcin widzący
malutkie schronowe okienko 30 x 30 cm stwierdza, że jest już pogodnie, więc wszyscy wychodzimy
na zewnątrz. Ostatnie promienie zachodzącego Słońca w połączeniu z ostatnimi kroplami deszczu
tworzą nad Wichrenem piękną, intensywną, w pewnym momencie nawet podwójną tęczę. Ostatni promyk,
ostatnie zdjęcie i pełni wrażeń wchodzimy do pięciogwiazdkowego Hotelu Konczeto. Piąta gwiazdka
jest przyznana przez Bułgarskie Ministerstwo Turystyki warunkowo - administrator w ciągu roku musi
zainstalować windę i internet. Każdy układa się gdzie może do spania. Kto ma szczęście, to dwójkami
na szerszych pryczach, a komu szczęście nie dopisało - na pojedynczym miejscu o szerokości 40 cm z
drewnianym filarem na wysokości bioder. Tu wskazana była skłonność do spania na wznak, której piszący
tę relację niestety nie posiada...
Jendrek
DZIEŃ 10
Wtorek, 4 VIII 2009
Кончето (2760) →
Вихрен (2914) →
Кабата (ok 2600) →
schronisko Вихрен (1955) →
jeziora Бъндеришки (ok 2250)
Pierwsza od dłuższego czasu "ciepła" noc. Ciepła, bo jak 8 osób śpi w 27 m3, to musi być ciepło.
I było na tyle ciepło, że można było spać bez śpiwora! No, ale za miło było. Godzina 6.00 - znany
i znienawidzony dźwięk: titi, titi, titi... Na dodatek, zanim poszliśmy spać padł "genialny" pomysł,
żeby iść na wschód słońca. Okazja nie byle jaka, 2760 m n.p.m., góry, ładna pogoda, tylko że wschód
słońca ma to do siebie, że jest wcześnie, a może i za wcześnie! Ale cóż, słowo się rzekło. Wychodzimy.
Zimno, trochę chmur, czekamy, czekamy, kilka osób marudzi... OK, zaczęło się. No i całkiem ładnie
wzeszło. Od razu zrobiło się troszkę cieplej.
Powoli opuszczamy Konczeto, w miarę cicho, żeby nie przeszkadzać współlokatorom. Śniadanko, pakowanko
i zanim wyszliśmy podzieliliśmy się wodą ze spotkanymi w schronie ludźmi, co - jak się potem okaże -
wyszło nam na dobre.
Startujemy w stronę Wichrenu. Początkowo trochę trawersu, a potem grań i to taka prawdziwa. Lufa z
jednej i z drugiej strony, a na grani poręczówka ze stalowej liny i słupków. Wygląda trochę jak
barierki w mieście, tyle że na trochę innej wysokości. Schodząc na przełęcz pod Wichrenem, gdzie
dochodzi szlak ze schroniska Bynderica, trafiamy na ogromny kierdel kozic - ponad 50 sztuk! Nie
lada gratka, szczególnie dla Andrzeja.
Po krótkim odpoczynku rozpoczynamy zdobywanie najwyższego szczytu Piranu (2915 m). Ścieżka na
początku prowadzi trawersami, potem wchodzi w widoczny z daleka trawers i wyprowadza na wierzchołek.
Po ok. 40 minutach jesteśmy na górze! No to nagroda: "pocziwka". Zajadamy smakołyki, a potem sesja
zdjęciowa na szczycie. Oprócz nas jest kilka osób oraz bułgarska flaga (ciekawe, dlaczego Polacy
nie eksponują flagi narodowej tak chętnie jak np. Bułgarzy...). Po zrobieniu zdjęcia z flagą bułgarską
trochę zrobiło się nam przykro, że nie mamy swojej, ale jak mówi przysłowie, potrzeba matką wynalazku.
Kilka zwinnych rąk, troszkę wyobraźni i już flaga Bułgarii jest flagą Polski! Wystarczyło tylko zakryć
zielony kolor. Mieliśmy dużo szczęścia, jak tylko zrobiliśmy zdjęcia, Wichrem pokazał swoje prawdziwe
oblicze. Zrobiło się chłodno, wietrznie i pochmurno. Uciekamy. W drodze na dół spotykamy masę ludzi,
w tym dużo Polaków, jak się później okazało - ornitologów z Poznania. Przywieźli ich aż do Bułgarii,
żeby mogli pooglądać sobie ptaszki. I proszę nie rozumieć tego dwuznacznie.
Po dość stromym zejściu (niezbyt wygodnym i miłym dla kolan) docieramy do schroniska Wichrem. Widok
szokuje, ale negatywnie. Pełno samochodów, ludzi - nie tego szukamy. Odpoczynek, piwo, zupki, 7-daysy.
Spotykamy także naszych znajomych z Konczeto. I tu morał: jeśli masz za dużo wody i podzielisz się z
innymi, to w nagrodę możesz dostać olbrzymiego arbuza! I naprawdę był wielki. Choć dostaliśmy połowę,
ledwo udało nam się go zjeść.
Trochę wypoczęci, najedzeni, chociaż nieprzejedzeni, wyruszamy na poszukiwanie miejsca do spania.
Lekko jesteśmy zaniepokojeni informacjami o pogodzie. I rzeczywiście coś w tym jest, bo po drodze
troszkę nas zmoczyło. Po dość częstych przerwach na wyrównanie bilansu płynów w organizmie docieramy
nad jeziora Bynderiszki, gdzie udaje nam się znaleźć dość równe poletko pod namioty. Stosując się do
przepisów PNP o nocowaniu pod namiotami TYLKO w wyznaczonych miejscach, prosimy naszych ekipowych
geodetów, aby wyznaczyli nam właśnie te miejsca. Po wbiciu kijków geodezyjnych, które czasem używamy
również jako trekkingowe, rozpoczynamy stawianie namiotów. Niestety szlak przebiegał tak blisko, że
jedna ze szpilek znalazła się ścieżce. No i znów znane czynności: jedzenie, mycie, pranie etc. Po
zachodzie podziwialiśmy piękny, ale równocześnie przerażający spektakl piorunów rozświetlających
chmurę na horyzoncie. Pełni nadziei, że nie dotrze do naszych namiotów, sprawdzamy jeszcze raz
odciągi w namiotach i idziemy spać.
Marcin
DZIEŃ 11
Środa, 5 VIII 2007
jeziora Бъндеришки (ok 2250) →
Башлийска порта (2530) →
Голяам Типиц (2645) →
Превалски чукар (2604) →
Мозговишка порта (ok 2520) →
Тевното езеро (ok 2530) →
Дяасна Кралевдворска порта (ok 2600) →
Демикапийска долина (ok 2150)
Godzina 2:50. Budzę się i wychodzę z namiotu za potrzebą. Kropi lekki deszcz, a chmury kłębią się na niebie.
Czyli front jednak przyszedł. Ciekawe jak będzie rano?
Pobudka o 6:00. Teraz nie pada, ale na pewno będzie. Chmur jest dużo.
Przewalają się na północny wschód, ale są zbyt wysoko, aby zakryć szczyt.
Tropik jest suchy. Jemy śniadanie i ruszamy czerwonym szlakiem w stronę przełęczy
Baszlijska Porta. Początkowo idziemy łagodnie w górę po głazowisku. Kiedy dochodzimy
do stromej kępy, zaczyna padać. Ubieramy pałatki lub pokrowce na plecak. Pokrowiec
Jędrka w kolorze jarząco-żółtym świeci z daleka. W deszczu osiągamy przełęcz. Wieje,
ale opad staje się coraz słabszy, aż w końcu ustaje.
Idąc łagodnym trawersem, osiągamy wierzchołek Goljam Tipic. Chwilę po nas na szczyt
wychodzi jakiś facet w krótkich spodniach i goły do pasa! Potem widzimy jeszcze całą
ekipę Kanadyjczyków już nie tak roznegliżowanych. Mijani ludzie idą od schronu Tewnoto
ezero. Deszcz już od dawna nie pada, robi się troszkę cieplej. Na szczycie Prewalski Czukar
robimy przerwę batonową. Pogoda jest na tyle pewna, że chowam pałatkę do plecaka. Nad
przełęczą Mozgowiszka Porta kłębią się jednak burzowe chmury dlatego postanawiamy kierować
się szybko w stronę Tewnoto ezero.
Zejście na przełęcz Prewała jest na początku strome, ale potem łagodnieje. Przechodzimy przez
przełęcz Mozgowiszka Porta i idąc prawie po płaskim dochodzimy do schronu Tewnoto ezero.
Dolina Belemeto, w której znajduje się schron Tewnoto ezero, jest niezwykle urodziwa. Zwraca
uwagę niewielkie wyniesienie szczytów ponad górne piętra doliny. Schron został niedawno
przebudowany do postaci schroniska. Nocleg kosztuje 10 lew. Prawdopodobnie można tu rozbić
namiot. Przed wejściem na jadalnie trzeba zdjąć buty. Jadalnia jest ciepła. Turystów obsługują
dwie miłe kobiety.
Ogólnie schronisko robi dobre wrażenie. My jednak wolimy pozostać przed nim, jedząc co nieco
na drewnianych ławkach. Obserwujemy czarne chmury nacierające właściwie z każdego kierunku.
Kiedy wydaje się, że pogoda jest stabilnie nie tak strasznie zła, ruszamy na przełęcz Djasna
Kralewdworska Porta. Podejście jest strome i krótkie. Na przełęczy łapie nas deszcz. Czasami
grzmi. Przy bardzo zmiennej pogodzie docieramy nad Mutrewo ezero. Jemy nasz trzeci posiłek.
Pogoda znów nieco lepsza. Przywołujemy spotkanie z ornitologiem. Trzeba mu było powiedzieć,
że na przełęczy jest tukan! Pewnie wyszedłby tam w 15 minut!
Schodzimy do momentu, kiedy do doliny wpływa potok wypływający z Malenkoto ezero. Rozbijamy
namioty na lewym stoku doliny w bardziej płaskim miejscu. Do końca dnia nie widzimy nikogo
kto szedłby szlakiem. Usypiamy z nadzieją na poprawę pogody jutro.
Kuba
«
1 ·
2 ·
3 ·
4 ·
5 ·
6 ·
7 ·
»
|