logo_stud   Piotr Augustyniak podróże

Islandia '2002
menu

Wyparawa do Islandii miała miejsce w dniach 11.06 - 23.06.2002. Pora ta  - jak się później okazało jest szczytem sezonu turystycznego z uwagi na minimum opadów. Nie skorzystaliśmy z rad przewodników "bookujcie wszystko co się da" turystów było niewielu, bo to i recesja, i strach Amerykanów przed samolotami i wreszcie mistrzostwa świata w piłce nożnej. Po przylocie do Keflaviku odebraliśmy zamówiony samochód i ruszyliśmy na spotkanie z Geysirem (a właściwie Strokkurem , który zastępuje tamten słynny gejzer od czasu ostatniego trzęsienia ziemi, po którym stracił swą wybuchowość). W pobliżu zobaczyliśmy też Gullfoss, czyli słynny złoty wodospad. W ten sposób w pierwszym dniu zaliczyliśmy podstawowy zestaw atrakcji oferowany każdemu z gości w Islandii. Następnego dnia ruszyliśmy na północ na chwilę przystanąwszy w Pingveilir. Niestety brak czasu pozwolił nam tylko trochę (60 km) zapuścić się w dzikie rejony Westfjordur, za to dotarliśmy aż do Akureyri. Nie zauważyliśmy nawet, że było późno, bo natężenie światła od 17 pozostawało mniej więcej stałe. Brzydka pogoda polegała na mgle - widoczność 30 m. Kolejny dzień to wyprawa na whalewatching z Husaviku oraz muzeum wielorybnicze i portowa tawerna tamże. Wieczorem, choć tym razem w pełnym słońcu dotarliśmy nad Myvatn - jezioro, którego okolica jest bogata w oznaki życia wewnętrznego naszej planety. Mocne wrażenie zrobiła na nas Krafla i elektrownia geotermalna której produktem był ponad kilometrowej wysokości słup pary. W okolicy warto zobaczyć ciepłe błota i wyziewy a także park krajobrazowy wśród zastygłej lawy. Zachód słońca nad Mywatn jest wspaniały. Kolejny dzień poświęcony był wyprawie na Grimsey - małą wysepkę przekraczającą koło polarne położoną 52 km od stałego lądu. Żyje tam 100 osobowa społeczność oraz niezliczone ptaki , których podpatrywanie może stać się przyczyną spóźnienia na prom powrotny. Następny za 3 dni. Kolejny dzień to dość długa trasa z Akureyri aż na południowe wybrzeże. Po drodze Godafoss, Myvatn raz jeszcze i Dettifoss - najbardziej ponoć energetyczny wodospad Europy. Po drodze mijamy nagrobek Polaka, który zginął tu w wypadku samochodowym 20 lat temu. Robi wrażenie - noga z gazu. Dookoła pustkowie, a właściwie pola lawy i kamienista pustynia. Przejeżdżamy 100 km bez napotkania żadnego siedliska człowieka. Prowadzi nas szutrowa droga, a to przecież Ring Road Nr 1. Wreszcie dojeżdzamy do Eglisstadir, skąd mały skok w bok do Seydisfjordur (na przełęczy jest tylko +2 C) - miasteczka, gdzie przypływa prom z Bergen. Koniec dnia zastaje nas w schronisku na farmie. Następny dzień w całości poświęcamy na wyprawę na lodowiec, gdzie zawozi nas Jeep a na miejscu przesiadamy się do skuterów. Vatnjokul, największy europejski lodowiec jest pod nami. Niestety mgła nie pozwala w pełni docenić jego rozmiarów. Kolejny dzień jest bardzo dżdżysty - deszcz pada poziomo. Oglądamy Jokulsarion, gdzie fragmenty oderwane od lodowca pod postacią gór lodowych wyruszają na podbój oceanu . Podziwiamy skansen a późnym wieczorem mijamy Vik i kierujemy się na ostatni przed Reykjavikiem nocleg. Następnego dnia wita nas Reykjavik, którego kilka uliczek poznajemy w ciągu popołudnia. Odtąd mamy tu bazę wypadową na dwie jeszcze wycieczki. Nazajutrz wylatujemy do Kulusuku - miejscowości położonej na Grenlandii zamieszkiwanej przez rdzenną ludność eskimoską. Niewielka cieśnina pełna pływającej kry oddziela wyspę na której leży Kulusuk od stałego lądu Grenlandii. Osada zawdzięcza swą popularność istnieniu lotniska o krótkim szutrowym pasie, które jest pozostałością amerykańskiej bazy wojskowej (Cap Dan). Można tam obejrzeć pokaz polowania na foki z użyciem skórzanego kajaka - dopiero przypomniawszy sobie, że woda ma temperaturę ok. 0 C nabiera się respektu do tego widowiska. Inną atrakcją jest występ artysty ludowego "drumdancera" - rzeczywiście tańczy, zawodzi i postukuje w bębenek (ale nie w membranę !). Druga wycieczka miała na celu spotkanie z płetwalem błękitnym i rzeczywiście obietnice organizatorów się spełniły. W tym celu należało najpierw dojechać do Olafsviku (na płw. Snaefelsness) i stamtąd dopiero wypłynąć na zachód. Wkrótce po pojawieniu się charakterystycznych pióropuszy rozpylonej wody spotkaliśmy wieloryba leżącego 5 m pod powierzchnią wody. Dopiero teraz można było docenić jego ogromne rozmiary.

Portugalia '1986
Egipt '1987
Norwegia '1987
Anglia '1988
Francja '1993
Portugalia '1995
Francja '1996
Chiny '1996
Teneryfa '1998
W. Brytania '1999
Maroko '2001
Chorwacja '2001
Islandia '2002
USA '2002
Norwegia '2003
Australia '2003
Grecja '2003
Japonia '2004
Daleki Wschód '2005
Francja '2005
Czechy '2005


poprzednia
str domowa następna

poprzednia
od góry str domowa następna