logo_stud   Piotr Augustyniak podróże

USA '2002
menu

Stany Zjednoczone to dla wielu przedsionek raju, dla mnie jednak był przykładem piekła, jakie człowiek może sobie wytworzyć sam w obawie o utratę dóbr materialnych. W USA byłem rok po zamachu na World Trade Center, kiedy jeszcze świeżo w pamięci mieliśmy walące się wieże. W Nowym Jorku spędziłem dwa dni: pierwszy z nich zajęła pętla wschodnia, na kraniec dolnego Manhattanu, a drugi – pętla zachodnia do połowy Central Parku. Tak więc mieszkając na wysokości 48 ulicy, udałem się pieszo poprzez Tribeca w rejony gruzów WTC, do portu z którego odpływają statki do Statui Wolności i Muzeum Imigrantów na Ellis Island . "Tak, to wspaniały budynek, ale tu jest bank i nie wolno fotografować." (W amerykańskim angielskim kropka jest wewnątrz cudzysłowu i nawiasów.) Na prom – welcome, ale na Statuę Wolności wejść nie można, a poza tym brzęczy Panu klamra od paska w detektorze metalu. Proszę zdjąć pasek... i jeszcze buty. Kolejno odwiedzam Wall Street – wszystkie osoby na ulicy noszą jakieś identyfikatory: białe, żółte, niebieskie... Galeria dla obserwatorów na giełdzie też jest zamknięta – no way. Docieram w okolice Pier 17, czyli Brooklyn Bridge . Wspaniałe wrażenie robią wielkie żaglowce przycumowane w sąsiedztwie drapaczy chmur. Robi się ciemno, więc przez Chinatown i Little Italy, gdzie panuje atmosfera fiesty wracam na 5 aleję. Dalej podziwiam Flat Iron, pierwszy wysokościowiec XX wieku, Times Square z górującym nad nim budynkiem Paramount Pictures i wreszcie obok Madison Square, Empire State i Metlife (dawniej Pan American) docieram do hotelu jest 1.00 a według naszego czasu 7 rano. Tak to można całą noc przespacerować. Następny dzień miał rozpocząć się od wyjazdu na Empire State Building, najwyższy obecnie budynek Nowego Jorku, ale kolejka ślimacząca się wewnątrz na skutek bardzo drobiazgowej kontroli nie wróżyła zobaczenia czegokolwiek innego tego dnia. A było co stracić! Podążając cały czas 5 Aleją mijam centrum Rockefelera, St. Patrick Cathedral i Trump Tower. Jesteśmy przyzwyczajeni do wież gotyckich katedr wystających wysoko ponad miejskie zabudowania, ale w Nowym Jorku jest odwrotnie. Katedra o rozmiarach tej z Kolonii swymi stumetrowymi wieżami dosięga ledwie do jednej trzeciej wysokości stojącego w sąsiedztwie biurowca. Zbliżając się do Central Parku zahaczyłem jeszcze o centralę IBM oraz o słynną Carnegie Hall, która wielokrotnie już przewidywana była do wyburzenia . Na szczęście nieskutecznie, bo drugiej sali o takiej akustyce nie ma na świecie. Central Park ma swoje tematyczne zakątki: Strawberry Hills w pobliżu domu Lennona, Bow Bridge, na którym zaczyna się film "Miłość w Nowym Jorku" i wiele innych. Niestety pośpiech jest nieodłączną częścią mojego pobytu (na szczęście nie życia), więc na chwilę tylko przystaję przy pomniku Kościuszki i przy jeziorze na którym odbywają się regaty jachtów sterowanych radiem. W przelocie połknąłem pizzę za dwa dolary i biegnę na lotnisko. Oczywiście kontrola. Nie rozumiem, dlaczego pan ochroniarz koniecznie chce rozkręcić mój statyw do kamery. Wreszcie po 40 min wpuszcza mnie do samolotu, który z opóźnieniem odlatuje do Memphis. Po wylądowaniu ogarnia mnie wszechobecna tu muzyka i nie opuści przez kolejne cztery dni. Ale pierwsze wrażenie: sobotni wieczór na Beale Street jest najsilniejsze. Ulica pełna ludzi, co drugie drzwi to wejście do knajpy, a każda knajpa to inna muzyka: blues, jazz i rock and roll to trzy najsilniej reprezentowane gatunki . Wszędzie grają prawdziwe kapele, a jakość jest taka, że nic tylko nagrywać. Niektóre zespoły, rzeczywiście reklamują własne krążki CD. W połowie ulicy przy ostrych dźwiękach rock-and-roll'a popisują się czarnoskórzy. Ich giętkość i gibkość naprawdę jest godna podziwu. Popisowym numerem jest przeskok przywódcy grupy przez ośmiu pochylonych ludzi. Niestety, nie zdążam włączyć kamery. Na końcu ulicy grają bluesa i tańczy para w kowbojskich strojach. Chyba wskoczyłem do westernu, oby tylko szeryf z gnatem nie czaił się za rogiem. Następnego dnia (niedziela) odwiedzam Sun Studio – to tu 18-letni Elvis nagrał piosenkę dla mamy ('Its all right mama'), która jak kamyczek pociągnął lawinę jego sławy. Skąd mógł wiedzieć, że ówczesny manager Sun, Ike Turner (późniejszy mąż Tiny) pół roku wcześniej wzdychał: "gdybym znalazł białego, który by śpiewał jak czarny...". W Sun Studio panuje niezwykłą atmosfera: oto Presley, Perkins, a może Lewis właśnie odłożyli swe gitary, ale aparatura została włączona, mikrofon na środku, taśma do pół szpuli nagrana.... Tego dnia odwiedziłem jeszcze Mud Island – wyspę, gdzie zorganizowano bardzo pomysłowo muzeum rzeki Mississippi w postaci 300 metrowego modelu w warstwicami i prawdziwą wodą. Kolejne trzy koncerty czekały mnie już na zajutrz. Najpierw w rytm jazzu popłynąłem parowcem napędzanym przez umieszczone z tyłu koło łopatkowe kawałek w dół i w górę Mississippi , a później w ramach spotkania na uniwersytecie wystąpił 'farbowany' Presley. No, może chwilami playback był zbyt wyrazisty, ale można było sobie wyobrazić jak Elvis wyglądałby dziś, czyli w wieku lat 65. Późnym wieczorem dotarłem jednak do prawdziwego Gracelandu, czyli posiadłości zamieszkałej cały czas przez Piriscillę i córeczkę Presley. Zwiedzanie parteru posiadłości wciąż urządzonej w stylu końca lat 70-tych możliwe było jednak dopiero po oddaniu w depozyt kamery wideo, którą aparat rentgenowski wykrył w moim bagażu. Oj, Ameryko! Rekompensatą wszystkich trosk okazał się jednak cudowny koncert gospel w wykonaniu blisko 40-osobowego zespołu czarnoskórych muzyków. Niestety, 'feelingu' przekazać się nie da w postaci samego tekstu.... I wreszcie kolejny dzień to sesja plakatowa konferencji, podczas której organizatorzy zadbali także o wrażenia estetyczne dla uszu. I oto podczas sesji wystąpił z recitalem czarnoskóry bluesman grający na przemian na gitarze lub na harmonijce ustnej z towarzyszeniem gitary. Niektórzy tańczyli, ale ja poświęciłem się filmowaniu. Tak nadeszła środa, dzień pożegnania z Memphis, w którym jeszcze w ostatniej chwili udało mi się odwiedzić Rock-and-Roll Muzeum, oraz fabrykę gitar Gibsona. Na lotnisku, oczywiście drobiazgowa kontrola. "Upominek z alkoholem? Proszę kartę pokładową. Nie, nie sprzedam go panu." Czy na tym polega umiłowanie wolności?

Portugalia '1986
Egipt '1987
Norwegia '1987
Anglia '1988
Francja '1993
Portugalia '1995
Francja '1996
Chiny '1996
Teneryfa '1998
W. Brytania '1999
Maroko '2001
Chorwacja '2001
Islandia '2002
USA '2002
Norwegia '2003
Australia '2003
Grecja '2003
Japonia '2004
Daleki Wschód '2005
Francja '2005
Czechy '2005


poprzednia
str domowa następna

poprzednia
od góry str domowa następna