logo_stud   Piotr Augustyniak podróże

Norwegia '2003
menu

Wyjeżdżamy 12 czerwca. Jeszcze na 3 dni przed tą datą nie byliśmy pewni, ale ostatecznie zabieramy nasz samochód i kierujemy się ku granicy. Pierwszego dnia dojeżdżamy nad Wigry, gdzie spędzamy noc podobną do tych wielu na rejsach mazurskich. Ale następnego dnia wsiadamy do samochodu ponownie i tak codziennie przez dwa tygodnie. Docieramy do Wilna, które choć ładne, nie wydaje nam się zbyt gościnne. Nocujemy w schronisku przy ul. Filaretu za całkiem spore pieniądze. Rzeczywiście, aż roi się tu od wspomnień polskości i być może dlatego Litwini nawet oznaczenia ubikacji mają odmienne niż cała reszta świata. Kolejny dzień to mały przystanek przy zamku w Trokach i wytrwałe podążanie na północ. Niestety czas przeznaczony na Rygę spędziliśmy na granicy Litewsko-Łotewskiej w kolejce, która wprawdzie niezbyt długa wlokła się ślamazarnie. No, ale urzędnik musi czerpać satysfakcję z wykonywanej pracy. Kilka kilometrów za granicą zatrzymujemy się na stacji benzynowej. Budynek aluminiowy z lat 70-tych straszy krzywizną, a 3-centymetrowa szpara nie pozwala się zamknąć drzwiom. Wewnątrz przyjmowane są karty płatnicze z całego świata, a w sprzedaży są oleje silnikowe 50 marek. Na zewnątrz czterej mężczyźni piją z butelki podejrzanie kolorowy alkohol. Wśród samochodów z przyciemnianymi szybami mijamy Rygę i szybko docieramy do północnej granicy. Estonia to już Skandynawia. Tak przynajmniej uważają Estończycy i każą jeździć na światłach całą dobę przez okrągły rok. Z trudem znajdujemy camping i wkrótce przyznajemy rację Estończykom: w nocy nie zapada zmrok, temperatura też jakaś 'wiosenna' i kwitną bzy (14. czerwca). Kolejnego dnia pokonujemy ostatnie 100 km do Tallina, kupujemy bilet na Tallink Express do Helsinek, a czas oczekiwania na prom spędzamy na starym mieście. Bardzo tu miło i ciekawie. Z wyjątkiem zabudowań rządowych w które przekształcony został zamek na wzgórzu miasto przypomina Kraków. Może kamienice są nawet piękniejsze, wieże kościołów bardziej strzeliste a tradycje hanzeatyckie – starsze. Po półtoragodzinnym rejsie docieramy do Helsinek, zajmujemy miejsce w schronisku i stwierdzamy zapadnięcie nocy (jest jasno). Przechadzkom po mieście, porcie oraz wysłuchaniu koncertu organowego w podziemnym kościele poświęciliśmy jedyny w tej wyprawie 'dzień bez samochodu'. Nazajutrz opuściliśmy Helsinki udając się do Turku – pięknego starego miasta nad rzeką z zamkiem Katarzyny Jagiellonki. Kolejnego dnia odwiedziliśmy Naantali, czyli krainę Muminków stworzoną przez autorkę tej opowieści na wyspie wraz z przebogatym parkiem rekreacyjno-edukacyjnym dla dzieci. Mogły one nie tylko spotkać aktorów grających postacie z muminkowego świata, ale także popróbować własnych sił w wiązaniu węzłów żeglarskich, wpijaniu gwoździ i struganiu drewna. Dla dziewczynek, specjalnie zabawy ze skakanką. Dalsza nasza droga wiodła do Pori, gdzie spodziewaliśmy się ujrzeć zamek, ale musieliśmy się zadowolić podziwianiem portu rybackiego i elektrowni wiatrowej. Kolejno skierowaliśmy się na wschód, a po dotarciu do Jyvaskyla (kiedyś kogoś poproszę o odczytanie tej nazwy) – na północ. Po przebyciu ok. 800 km dotarliśmy do Rovaniemi – słynnego miasteczka św. Mikołaja, w którym zobaczyliśmy także robiące o wiele większe wrażenie "Muzeum wyrębu lasu na wolnym powietrzu". W istocie znajdował się tu kiedyś obóz koncentracyjny dla jeńców wojny Radziecko-Fińskiej, a warunki zamieszkania oraz narzędzia pracy wyjaśniały dlaczego tylko jedna trzecia jeńców przetrwała. Podziwiamy piły spalinowe z dwumetrowym łańcuchem wymagające dwuosobowej obsługi oraz traktory leśne przypominające parowóz bardziej niż traktor. Kolejne 800 kilometrów na północ to tylko coraz niższa i mniej rozwinięta roślinność stwarzająca wrażenie cofającego się czasu. Przerwy robimy wśród mokradeł oraz przy pastwiskach dzikich reniferów. One naprawdę przechodzą przez drogę w dowolnym miejscu i momencie . Wreszcie przekraczamy granicę Norwegii i nocujemy 20 km od Przylądka Północnego (Nordkapp) w kontenerze o standardzie hotelu. Nocujemy – to za dużo powiedziane, o północy trzeba przecież być na Nordkapie. Przedtem jednak odbywamy krótką pieszą wędrówkę sąsiednią granią, skąd doskonale widać Nordkapp, ale ponieważ oprócz nas jedyną oznaką życia są zwłoki renifera na dnie małego jeziorka, w półmroku białej, ale bardzo pochmurnej nocy czujemy się nieswojo. Na Nordkapie – tłumy , ale na szczęście zniechęcone mglistą pogodą nie zobaczywszy słońca pięć minut po północy przesuwają się w stronę parkingu. W kawiarni zostajemy tylko w towarzystwie trzech harleyowców i samotnej panienki stęsknionym wzrokiem wpatrującej się w wyświetlacz telefonu. Kawa jest dobra. Po nocy jak zwykle za krótkiej i przejechaniu przez tunel jak zwykle zbyt drogi docieramy wreszcie do Olderfjord, skąd E8 prowadzi na zachód. Drogowskaz: Narvik 616 nie nastraja optymistycznie. Mijając go ok. 10.00 nie jesteśmy w stanie zdążyć na ostatni prom Gryllefjord-Andenes o 19.30. Na mapie wygląda blisko, ale droga wije się brzegiem fiordu tak, że trudno znaleźć 100 m prostej. Zrezygnowani, zatrzymujemy się więc w Alcie i zdobywamy wzgórze w środku miasta z przepięknym widokiem na fiordy. Wreszcie docieramy na przedmieścia Narviku, a pokonawszy most kierujemy się na camping w Harstad. Jest pięknie, jasno i dwudziesta trzecia piętnaście – recepcja nieczynna. Następnego dnia zmierzamy do Andenes na Vesteralen, gdzie organizowane są rejsy w celu oglądania wielorybów. Niestety, po trwającym pół dnia oczekiwaniu na liście rezerwowej dowiadujemy się, że i tak rejs odwołany ze względu na silny wiatr. Gwiżdżąc sobie z temperatury (ok. 5 stopni) dwie miejscowe nastolatki kąpią się  w zatoce (a my w kurtkach trzęsiemy się z zimna na brzegu). Popołudnie, niestety upływa na dość szybkim przemieszczaniu się na południe. Szkoda, jesteśmy przecież na Lofotach – jednym z najbardziej malowniczych zakątków Norwegii . Godne polecenia jest to miejsce i na pewno wrócimy tu jeszcze. Podziwiamy niezwykłej urody mosty przerzucone nad fiordami dla ułatwienia życia garstce mieszkańców przeciwnego brzegu. Nocujemy w A, osadzie sezonowych poławiaczy dorszy w domu rybackim czasowo zamienionym w schronisko. Dorsze z właśnie zakończonego sezonu suszą się za oknem... Następnego dnia prom przewozi nas do Bodo, skąd wytrwale przemieszczamy się na południe, by wieczorem rozbić namiot nad fiordem w pobliżu Trondheim. Wokół jest zielono, a zarośla i brzózki typowe dla tundry ustąpiły miejsca polom uprawnym. Odtąd jednak kierujemy się na wschód i po kolejnym dniu spędzonym w samochodzie osiągamy Uppsalę. Jest to stare, uniwersyteckie miasteczko niewielkie rozmiarami, ale niektóre kamienice w centrum świadczą o wyjątkowej zamożności mieszkańców. To jednak dopiero przedsmak położonego 100 km na południe Sztokholmu. Szczęśliwie pojawiamy się w niedzielę rano i nie ma problemu ze znalezieniem parkingu. Obchodzimy Parlament, Stare Miasto (Gamla Stan) i wracamy do Djurgarden promem. Tu jeszcze krótki rzut oka na wspaniale zrekonstruowany okręt Waza i wczesnym popołudniem mkniemy nad jezioro Vattern. Po krótkim postoju zmierzamy dalej wiedząc, że prom z Ystad odpływa o 22.00. Wreszcie, po szczęśliwej przeprawie przez Bałtyk, który praktycznie objechaliśmy dookoła, pozostaje nam ostatni dzień wyprawy, w którym wczesnym wieczorem docieramy do Krakowa. Nie do wiary! W dwa tygodnie przejechaliśmy 7880 km, spaliliśmy 506 litrów benzyny, przetrwaliśmy trzy noce w namiocie poza kręgiem polarnym, byliśmy w sześciu państwach.

Portugalia '1986
Egipt '1987
Norwegia '1987
Anglia '1988
Francja '1993
Portugalia '1995
Francja '1996
Chiny '1996
Teneryfa '1998
W. Brytania '1999
Maroko '2001
Chorwacja '2001
Islandia '2002
USA '2002
Norwegia '2003
Australia '2003
Grecja '2003
Japonia '2004
Daleki Wschód '2005
Francja '2005
Czechy '2005


poprzednia
str domowa następna

poprzednia
od góry str domowa następna