Stany Zjednoczone to dla wielu przedsionek raju, dla mnie jednak był przykładem
piekła, jakie człowiek może sobie wytworzyć sam w obawie o utratę dóbr materialnych.
W USA byłem rok po zamachu na World Trade Center, kiedy jeszcze świeżo w
pamięci mieliśmy walące się wieże. W Nowym Jorku spędziłem dwa dni: pierwszy
z nich zajęła pętla wschodnia, na kraniec dolnego Manhattanu, a drugi – pętla
zachodnia do połowy Central Parku. Tak więc mieszkając na wysokości 48 ulicy,
udałem się pieszo poprzez Tribeca w rejony gruzów WTC, do portu z którego
odpływają statki do Statui Wolności
i Muzeum Imigrantów na Ellis Island .
"Tak, to wspaniały budynek, ale tu jest bank i nie wolno fotografować." (W
amerykańskim angielskim kropka jest wewnątrz cudzysłowu i nawiasów.) Na prom
– welcome, ale na Statuę Wolności wejść nie można, a poza tym brzęczy Panu
klamra od paska w detektorze metalu. Proszę zdjąć pasek... i jeszcze buty.
Kolejno odwiedzam Wall Street – wszystkie osoby na ulicy noszą jakieś identyfikatory:
białe, żółte, niebieskie... Galeria dla obserwatorów na giełdzie też jest
zamknięta – no way. Docieram w okolice Pier 17, czyli Brooklyn Bridge
. Wspaniałe
wrażenie robią wielkie żaglowce przycumowane w sąsiedztwie drapaczy chmur.
Robi się ciemno, więc przez Chinatown i Little Italy, gdzie panuje atmosfera
fiesty wracam na 5 aleję. Dalej podziwiam Flat Iron, pierwszy wysokościowiec
XX wieku, Times Square z górującym nad nim budynkiem Paramount Pictures i
wreszcie obok Madison Square, Empire State i Metlife (dawniej Pan American)
docieram do hotelu jest 1.00 a według naszego czasu 7 rano. Tak to można
całą noc przespacerować. Następny dzień miał rozpocząć się od wyjazdu na
Empire State Building, najwyższy obecnie budynek Nowego Jorku, ale kolejka
ślimacząca się wewnątrz na skutek bardzo drobiazgowej kontroli nie wróżyła
zobaczenia czegokolwiek innego tego dnia. A było co stracić! Podążając cały
czas 5 Aleją mijam centrum Rockefelera, St. Patrick Cathedral i Trump Tower.
Jesteśmy przyzwyczajeni do wież gotyckich katedr wystających wysoko ponad
miejskie zabudowania, ale w Nowym Jorku jest odwrotnie. Katedra o rozmiarach
tej z Kolonii swymi stumetrowymi wieżami dosięga ledwie do jednej trzeciej
wysokości stojącego w sąsiedztwie biurowca. Zbliżając się do Central Parku
zahaczyłem jeszcze o centralę IBM oraz o słynną Carnegie Hall, która wielokrotnie
już przewidywana była do wyburzenia
. Na szczęście nieskutecznie, bo drugiej
sali o takiej akustyce nie ma na świecie. Central Park ma swoje tematyczne
zakątki: Strawberry Hills w pobliżu domu Lennona, Bow Bridge, na którym zaczyna
się film "Miłość w Nowym Jorku" i wiele innych. Niestety pośpiech jest nieodłączną
częścią mojego pobytu (na szczęście nie życia), więc na chwilę tylko przystaję
przy pomniku Kościuszki i przy jeziorze na którym odbywają się regaty jachtów
sterowanych radiem. W przelocie połknąłem pizzę za dwa dolary i biegnę na
lotnisko. Oczywiście kontrola. Nie rozumiem, dlaczego pan ochroniarz koniecznie
chce rozkręcić mój statyw do kamery. Wreszcie po 40 min wpuszcza mnie do
samolotu, który z opóźnieniem odlatuje do Memphis. Po wylądowaniu ogarnia
mnie wszechobecna tu muzyka i nie opuści przez kolejne cztery dni. Ale pierwsze
wrażenie: sobotni wieczór na Beale Street jest najsilniejsze. Ulica pełna
ludzi, co drugie drzwi to wejście do knajpy, a każda knajpa to inna muzyka:
blues, jazz i rock and roll to trzy najsilniej reprezentowane gatunki
. Wszędzie
grają prawdziwe kapele, a jakość jest taka, że nic tylko nagrywać. Niektóre
zespoły, rzeczywiście reklamują własne krążki CD. W połowie ulicy przy ostrych
dźwiękach rock-and-roll'a popisują się czarnoskórzy. Ich giętkość i gibkość
naprawdę jest godna podziwu. Popisowym numerem jest przeskok przywódcy grupy
przez ośmiu pochylonych ludzi. Niestety, nie zdążam włączyć kamery. Na końcu
ulicy grają bluesa i tańczy para w kowbojskich strojach. Chyba wskoczyłem
do westernu, oby tylko szeryf z gnatem nie czaił się za rogiem. Następnego
dnia (niedziela) odwiedzam Sun Studio – to tu 18-letni Elvis nagrał piosenkę
dla mamy ('Its all right mama'), która jak kamyczek pociągnął lawinę jego
sławy. Skąd mógł wiedzieć, że ówczesny manager Sun, Ike Turner (późniejszy
mąż Tiny) pół roku wcześniej wzdychał: "gdybym znalazł białego, który by
śpiewał jak czarny...". W Sun Studio panuje niezwykłą atmosfera: oto Presley,
Perkins, a może Lewis właśnie odłożyli swe gitary, ale aparatura została
włączona, mikrofon na środku, taśma do pół szpuli nagrana.... Tego dnia odwiedziłem
jeszcze Mud Island – wyspę, gdzie zorganizowano bardzo pomysłowo muzeum rzeki
Mississippi w postaci 300 metrowego modelu w warstwicami i prawdziwą wodą.
Kolejne trzy koncerty czekały mnie już na zajutrz. Najpierw w rytm jazzu
popłynąłem parowcem napędzanym przez umieszczone z tyłu koło łopatkowe kawałek
w dół i w górę Mississippi
, a później w ramach spotkania na uniwersytecie
wystąpił 'farbowany' Presley. No, może chwilami playback był zbyt wyrazisty,
ale można było sobie wyobrazić jak Elvis wyglądałby dziś, czyli w wieku lat
65. Późnym wieczorem dotarłem jednak do prawdziwego Gracelandu, czyli posiadłości
zamieszkałej cały czas przez Piriscillę i córeczkę Presley. Zwiedzanie parteru
posiadłości wciąż urządzonej w stylu końca lat 70-tych możliwe było jednak
dopiero po oddaniu w depozyt kamery wideo, którą aparat rentgenowski wykrył
w moim bagażu. Oj, Ameryko! Rekompensatą wszystkich trosk okazał się jednak
cudowny koncert gospel w wykonaniu blisko 40-osobowego zespołu czarnoskórych
muzyków. Niestety, 'feelingu' przekazać się nie da w postaci samego tekstu....
I wreszcie kolejny dzień to sesja plakatowa konferencji, podczas której organizatorzy
zadbali także o wrażenia estetyczne dla uszu. I oto podczas sesji wystąpił
z recitalem czarnoskóry bluesman grający na przemian na gitarze lub na harmonijce
ustnej z towarzyszeniem gitary. Niektórzy tańczyli, ale ja poświęciłem się
filmowaniu. Tak nadeszła środa, dzień pożegnania z Memphis, w którym jeszcze
w ostatniej chwili udało mi się odwiedzić Rock-and-Roll Muzeum, oraz fabrykę
gitar Gibsona. Na lotnisku, oczywiście drobiazgowa kontrola. "Upominek z
alkoholem? Proszę kartę pokładową. Nie, nie sprzedam go panu." Czy na tym
polega umiłowanie wolności?
|
|