W greckich Thessalonikach wylądowałem 18 września po całodziennym locie przez
Zurich. Stanowczo odradzam! Znalazłszy się w hali przylotów ok. 1.15 trafiłem
na kłótnię taksówkarzy z organizatorami konferencji. Nie rozumiałem wiele,
ale chodziło o większe nadzieje tych pierwszych na klientów do odległego
o 80 km hotelu. Przeczekałem do rana, a później dwoma autobusami miejskimi
dojechałem do przystanku z którego odjeżdżała linia obsługująca Kassandrię.
Cały przejazd nie kosztował nawet 10Eur, co oznacza, że nie tylko zaoszczędziłem
stówę w tej pięknej walucie, ale także wypatrując nazw przystanków przypomniałem
sobie grecki alfabet. Po zameldowaniu w hotelu natychmiast udałem się na
plażę, którą można było całkiem daleko powędrować. Krajobrazy uśpionych wiosek
gdzieniegdzie tylko zeszpecone wysokimi ponad miarę hotelami, dzikie wino
i niezamożni ale uśmiechnięci ludzie wydały mi się typowe dla tej krainy
.
Uczestniczyłem w pokazie greckich tańców i muzyki - gorąco polecam. Zadziwiające
jak wiele w naszej kulturze pierwowzorów zaczerpniętych stąd właśnie. Wczesne
popołudnie w Thessalonikach - obiad w dobrym towarzystwie: ryby, owoce morza,
ouzo (byle nie za dużo). Później czas na zwiedzanie - oczywiście cerkiew
Aleksandra (podobno nabożeństwa typowo trwają trzy godziny, ale bez klękania)
,
wizyta w muzeum archeologicznym w połowie poświęconym Aleksandrowi Macedońskiemu,
szybki objazd zabudowań Starego Miasta na wzgórzu, tak ciasnych, że z trudem
mieści się autokar. Wreszcie przy zapadającym zmroku - spacer bulwarem w
stronę charakterystycznej baszty obronnej z daleka rozpoznawanej jako symbol
miasta. Nazajutrz kolejny dzień dzielony między plażę a wystąpienia i wreszcie
całodzienny przejazd autokarem do Aten. Z Thessalonik to prawie 600 km częściowo
w terenie górskim. Jadąc wzdłuż brzegu morza mijamy Olimp i wreszcie wieczorem
cumujemy na Omonii - głównym ateńskim placu, skąd do hoteliku mam tylko krok.
Mimo późnej pory wybieram się jeszcze na wzgórze Lykavytos, skąd rozciąga
się piękna panorama miasta i niedostępnego, ale podświetlonego Akropolu.
W oryginalnym antycznym amfiteatrze opodal odbywa się jakieś przedstawienie.
Następnego dnia udaję się na Akropol mijając coraz bardziej antyczne zabudowania:
łuki i cerkwie, bizantyjskie, helleńskie i rzymskie. Zaglądnąwszy na wzgórek
z którego nauczał Św. Paweł kupiłem bilet i zanurzyłem się w tłum turystów,
który wlewał się w kompleks ruin powszechnie znany z podręczników do historii.
Uwaga, nie wolno fotografować archeologów przy pracy! Nie bardzo można więc
zrobić zdjęcie, jest ich tu bowiem pełno
. Przeciwnie niż można by sądzić
prace posuwają się raczej ślamazarnie. Po pożegnaniu Kariatyd przechodzę
na Rzymską Agorę - tutaj łatwo można odróżnić to co zrekonstruowane i zadbane
od oryginalnie starych i zarośniętych fragmentów. Wreszcie przecinam kręte
uliczki Starego Miasta i docieram do Świątyni Zeusa (naprawdę imponujące
kolumny)
i stadionu na którym odbyła się pierwsza nowożytna olimpiada. Podczas
powrotu do hotelu przystaję na chwilę podziwiając zmianę warty - wszędzie
na świecie oryginalną i humorystyczną. W okolicach uniwersytetu zatrzymuje
mnie jakaś (socjalistyczna ?) demonstracja: barierki, policja, sztandary,
okrzyki... Przejść się nie da. Po okazaniu godzinnej cierpliwości pokonuję
wreszcie ostatni odcinek do Omonii. Brudno! Mnóstwo żebraków i psów często
kalekich. Psie odchody na chodniku. Smród. Następnego ranka, a nawet jeszcze
przed świtem taksówkarz wiezie mnie na lotnisko. Mijamy jeden drogowskaz
'airport', lecz kierujemy się w przeciwną stronę. Za chwilę sytuacja się
powtarza. Po półgodzinnej podróży wyjeżdżamy wreszcie na autostradę za miasto
i z mijanych tutaj znaków wynika, że do lotniska jest jeszcze 25 km. W sumie
25 Eur. Podobno i tak niewiele przepłaciłem. Acropolis Adieu..
|
|