Relacja z wyprawy w Ałtaj Pasma Północnoczujskie i Kurajskie
Rosja, 16 lipca 23 sierpnia 2008
«
1 ·
2 ·
3 ·
4 ·
5 ·
6 ·
7 ·
8 ·
9 ·
10
»
20 VIII 2008, środa: DZIEŃ 36
Ku Europie...
... →
Sławgorod (Славгород) →
Karasuk (Карасук) →
Tatarskaja (Татарская) → →
Omsk →
Iszym →
Tiumeń →
Swierdłowsk → ...
Kolejny biwak w pociągu. Do stukotów i szumów jesteśmy przyzwyczajeni. Budzi nas zapach
spalin z nieodległej lokomotywy jesteśmy chyba czwartym wagonem z kolei... Która godzina? To
proste i logiczne pytanie sprawia wiele problemów, gdyż większość z nas ma na zegarkach czas
bijski, obowiązujący na kolei jest moskiewski, na aparatach cyfrowych mamy
warszawski, a czas miejscowy między Nowosybirskiem a Omskiem jest jeszcze inny.
Ostateczna decyzja synchronizacja na moskiewski. Standardowe czynności
okołobiwakowe są w pociągu analogiczne jedynie możliwości wyboru miejsca na ich wykonanie
są mocno ograniczone.
Tatarskaja, kolejna większa stacja
[foto].
Zostajemy podpięci do zelektryfikowanej
linii, co skutkuje zanikiem uciążliwej woni dochodzącej z kominów lokomotywy. Mkniemy już główną
linią transsibu i dojeżdżamy do Omska trochę dłuższy postój pozwala na zakup lodów, ich
konsumpcję połączoną z obserwacją rozwożenia listów i paczek do pociągu przez pocztowy... traktor
[foto].
Wsiadamy i jedziemy dalej. Po chwili pukanie do drzwi przedziału rosyjski pogranicznik
pyta Przemka, czy jest on osobą z sąsiedniego przedziału i gdzie są brakujące 2 osoby (Natalia i
Kuba poszli do riestoranu
[foto]).
Po wyjaśnieniu tych kwestii nasze paszporty zostają
skontrolowane, a karteczki z registracji po raz pierwszy są obejrzane przez kogoś mundurowego.
Wszystko OK, wywiązuje się ciekawa rozmowa skąd jesteśmy, gdzie byliśmy, itp. Siostry
wywołują zrozumiałe zainteresowanie z uwagi na podobieństwo, którego nie da się ukryć. Kolejne
kilometry... Idąc z GPS-em przez wagon na zachód udaje się pobić rekord szybkości tego wyjazdu
123 km/h! Następna stacja Iszym... Przemek rzutem na taśmę kupuje od babuszki
kiełbasę za 50 rubli
[foto].
Jej smak w niczym nie przypomina kołbasnej zakuski ani pseudowędlin
z Ułaganu. Było to pierwsze smaczne mięso od 4 tygodni, czego piszący tę relację doświadczył
osobiście, a także obserwując błogą minę Przemka pochłaniającego wymarzoną wędlinę...
Tiumeń postój niby 20-minutowy, ale sklepów w okolicy mało, więc biegiem w kierunku dworca!
Sklep 24-godzinny pozwala zakupić (po zawyżonych cenach) nieco prowiantu. Wieczernyj
Ałtaj jest trunkiem zacniejszym od zeszłowieczornego zarówno pod wzgledem smaku, jak i
zapachu, toteż partie remika ciągną się w nieskończoność. Ostatecznie po 7 partiach i zwycięstwie
Anki decydujemy się na pójście spać. Namiotów nie trzeba rozbijać, więc wszyscy szybko jakoś się
układamy i ukołysani przez wagon o nienajlepszym zawieszeniu zasypiamy. W nocy wjedziemy do Europy...
Jędrek
21 VIII 2008, czwartek: DZIEŃ 37
Kolei kolej
... →
Drużynino →
Agryz →
Kazań →
Siergacz → ...
Ostrzegano nas przed koleją transsyberyjską że to niebezpieczne, rozbój, pijactwo, i że
niemal całe zło rosyjskiej ziemi skupia się jak w soczewce wokół szerokich torów. Jak zwykle
przesada!
Nasz wagon jest równie spokojny jak opuszczone sanatorium po sezonie. W nocy cisza jak podczas
szachowej rozgrywki, a w dzień każdy stara się indywidualnie, nie wadząc nikomu,
zapełnić bezmiar wolnego czasu. Kultura podróżowania jest wysoce rozwinięta.
W Rosji kolej jest podstawowym środkiem transportu dalekobieżnego i ludzie przystosowali się
do bezkonfliktowego współbytowania. Czas to tutaj pojęcie względne. Moskiewski, i owszem, obowiązuje
wewnątrz transsibu i na przyległych stacjach, ale jest zupełnie niespójny z tym miejscowym. Dla
nas głównym miernikiem są godziny pozostałe do kolejnych stojanek czy też wizyt
babuszek sprzedających mniej lub bardziej wyszukane towary. W wagonie życie toczy się
swoim własnym rytmem, jakże odmiennym od tego, który na zewnątrz. Rosjanki po wejściu do pociągu
od razu przepoczwarzają się na tryb wagonowy ubierają piżamo-podomki bądź też
powagonki, na nogi wzuwają kapcie. Mężczyźni zdejmują koszule albo zakładają luźne
T-shirty. Dzieciaki wyjmują gry planszowe, godzinami gapią się przez okno albo ciekawie zazierają
do sąsiednich przedziałów. Matki-karmicielki wystawiają na stoły kiszone ogórki, jajka, jakieś
owoce czy też specjały dopiero co zakupione na stacjach. A później niezmordowanie biorą się za
wykonanie kolejnego prania ręcznego w ciężkich warunkach mknącego transsibu. My również wtapiamy
się w tę rzeczywistość królują gry karciane, przeglądanie zdjęć i poczytywanie czego
popadnie, a wieczory upływają na opróżnianiu tego, co Ałtaj ma w nazwie
[foto].
Agryz
[foto],
Kazań
[foto],
Siergacz... Kolejne wiorsty umykają spod kół naszej lokomotywy, przybliżając nas do Moskwy.
Wieczorem mrok ogarnął nasz wagon. Ostatnią partie kierek kończyliśmy przy czołówkach. A nasze
prowadnice gdzieś się zaszyły i nawet nie było komu zgłosić awarii. Dopiero na najbliższej
stacji taśmą sklejono przewód. Ot, skuteczna prowizorka. Tymczasem udało nam się podsłuchać skargę
jakiegoś pasażera do prowadnicy, że takie historie nie powinny mieć miejsca w rosyjskim
pociągu, zwłaszcza gdy jadą nim inostrancy. Co sobie Poliaki pomyślą?!
Aśka
22 VIII 2008, piątek: DZIEŃ 38
W sercu imperium
... →
Wiekowka →
Moskwa Kazańska (Москва Казанская) →
Moskwa Kijowska (Москва Киевская) → →
Suchiniczy (Сухиничи) →
Briańsk (Брянск) →
Chutor-Michajłowski (Хутiр-Михайлiвський) → ...
Ktoś tarmosi mnie za nogę i krzyczy słowa w obcym języku. Co się dzieje? Ciemność, stukot, który
już zlał się w jedno z oddechem i biciem serca... Dopiero po chwili dociera do mnie już
z sąsiedniego przedziału: Za 2 czasa Moskwa! Za 2 czasa Moskwa! głos
prowadnicy Tatiany wreszcie wgryza się w świadomość. Tak, czyli trzeba szybko lecieć
na siku, bo zaraz zamkną kible. Jest godzina 3:24.
Przyjemność snu przedłużamy sobie jeszcze do 5:15, po czym dopakowujemy plecaki i gramolimy się
do wyjścia. Standard stacji wprost proporcjonalny do wysokości peronu nie robimy nawet
kroczku w dół. Moskwa już z okien pociągu wydawała się ogromna, ale jeszcze większe wrażenie
wywiera metro, którego linie krzyżują się i oplatają cały ten organizm pajęczą siecią w wielu
kolorach.
Dworzec Kazański, na którym wysiedliśmy, jest wielki i bardzo ludny. Gdzieś w okolicach kibli, na
kartonach śpią bezdomni żebracy, ale nie ma ich zbyt wielu i nie trzeba uważać, gdzie się stawia
nogę. Tunelem wprost do metra, a tam potworna kolejka po bilety. Sprzedają je też koniki po 30
rubli, zamiast kasowych 19, ale niektórzy korzystają. Nie dajemy się zedrzeć i uderzamy do jakiejś
głębiej położonej, mało obleganej kasy. Bramki przy wejściu do metra trochę nas piorą po
jajkach, ale generalnie udaje się je sforsować i już po stromych i prędkich schodach ruchomych
zapadamy się w czeluść przejść i tuneli. Jedziemy na Kijowską.
Ten dworzec też jest wielki i zadbany, choć mniej ruchliwy. Przy nim nowoczesne centrum handlowe,
przystanek busów, budki z suwenirami, z bułeczkami i szuarmą, produkty. Widać fontanny,
ze 3 pałace kultury i nauki, wieżowce... Hmm, przychodzi do głowy, że Warszawa jest chyba trochę
mniejszą kopią Moskwy pod względem budynków i aury. Czyli nic szczególnego. Gdzieś pod
ścianą w poczekalni jemy śniadanie, oddajemy plecaki do przechowalni bagażu (kamiera
chranienia, po ok. 130 rubli za sztukę) i ruszamy w gorod.
Znów mietro i na przystanku Arbatskaja wychodzimy spod ziemi u stóp biblioteki im.
ojczulka Władimira Ilicza. Fotografujemy fasadę
[foto]
wraz ze srającymi obficie na schody stadami gołębi (parszywce wszędzie
się zalęgną, nawet w tym wyjątkowo krasnym mieście). Kolejnymi podziemiami przechodzimy
w pobliże Kremla, wędrujemy wzdłuż murów, po ich zewnętrznej stronie, po czymś w rodzaju
krakowskich Plant. Trawniki i kwietniki wypacykowane na błysk
[foto],
wszak władza lubi się stroić. Wartownicy przy jakimś płonącym zniczu wyprężeni jak struny
[foto],
zadzierający nogi na wysokość pachy przy zmianie warty. Samego Kremla praktycznie nie widać.
Idziemy pocieszyć oko na Plac Czerwony, który wydał nam się mniejszy niż sobie wyobrażaliśmy.
Mauzoleum Lenina nieco wtopiło się w mur Kremla
[foto].
Jedyne, co mnie tak naprawdę zachwyciło, to cerkiew cukierkowa błogosławionego
Wasyla
[foto].
Piękna!
Spacer po tym, co z początku nazywaliśmy starówką, otworzył nam oczy na to, że czegoś takiego, co
w Polsce rozumie się pod tą nazwą, tutaj nie znajdziemy. No i po raz kolejny okazało się, że to
miasto jak każde inne rosyjskie nie na centrum, duszy, jakiegoś zbiorczego miejsca
wieczornych spotkań przy kawie... Nie mówiąc o tym, żeby zjeść coś innego niż smażone buły albo
paskudy z Makdonałdsa. W poszukiwaniu pożywienia oddzielamy się z Kubą i ruszamy w Kitaj
Gorod. Wreszcie są jakieś barki, restauracje, kafejki i produkty. Zagłębiamy się w bar naleśnikowy
i tam raczymy się: ja naleśnikiem z łososiem (pycha!), Kuba naleśnikiem z serem
żółtym i grzybami oraz kaszą manną na słodko z truskawkami, migdałami i ciasteczkami. Wszystko
dobre, tylko mało... Dlatego będziemy musieli jeszcze dojeść: ja 2 bananami, Kuba
potężną bułką z mięsem.
Wyprawiamy się jeszcze na małe zakupki (drogo!), a potem już w metro i na Kijowski. Metro w Moskwie
[foto]
jeździ właściwie ciągle i właściwie zawsze jest wypełnione po brzegi, a tunele wypełniają tłumy
ludzi rozmaitej maści
[foto].
Strach pomyśleć, jak wyglądałoby to miasto bez metra...
Odbieramy bagaże. Pan z obsługi, który wcześniej na widok mojego paszportu powiedział jeszcze
Polska nie zginęła, teraz pożegnał mnie: do widzenia pani. No, no... Gorączkowe
wydawanie ostatnich rubli, których nagle zrobiło się trochę za dużo, żeby je wszystkie wydać na
bzdury i jedzenie. Ale trzeba było. :) Potem szybko na peron i do naszej płackarty. Trafiły się
2 boksy, te fajne miejsca. Życie towarzyskie szybko się rozkręciło Czesi wracający spod
Murmańska, Ukraińcy z pracy w Moskwie... Gdzieś dalej polała się wódka, ktoś wyjął jaja, ktoś
ogórki i pomidory. Wkrótce już gadaliśmy z Czechami, a potem z Ukraińcem Wasylem, który z kolegami
wracał do domu. Kiedyś pracowali w Polsce i znali nasz język. Dowiedzieliśmy się od nich, że na
którejś stacji będzie można kupić wielkie wypchane zwierzęta! Nawet tuż przed nią powiedzieli
to tu! Spodziewając się wyprawionych niedźwiedzi i rysi poderwaliśmy się na nogi i...
Okazało się, że to nie zwierzaki, tylko wielkie pluszowe miśki i maskoty! Oczojebne krokodyle i
lisy, futrzaste białe koty, puchate misie, pantery, tygrysy i barsy, lale i inne jeszcze okazy
[foto]
[foto].
Szał. Nigdy nie widziałam tak kolorowego peronu. Aha, i jeszcze konie na biegunach założone na
głowę. Z braku rubli Kuba kupił za euro miśka dla siostrzeńca Filipa
[foto],
ale targi, jakich dobijali miejscowi, były zadziwiające.
A te kożuchy szto eto stoit?
350 rubliej.
TY SZTO, ZDURNIAŁ? 350?! Za 200!
[foto]
I tak dalej, i tak dalej... Przedstawienie trwało dobre 20 minut, aż pani prowadnik stanowczo
przerwała nasze ochy i achy nad pluszakami i ruszyliśmy w dalszą drogę.
Z kolejnych atrakcji jeden kibel został wyłączony z użytku, bo ktoś tam coś połamał...
Ale w wagonie dość spokojnie i cicho, choć znajomości się zacieśniają przy długich rozmowach.
Przyszedł wreszcie czas na przekroczenie rosyjsko-ukraińskiej granicy Briańsk, godzina
21:34, choć stąd jeszcze do właściwej granicy 130 km. Oddajemy paszporty z karteczkami, po chwili
paszporty z nową pieczątką mamy z powrotem. Ruszamy, można przestawić zegarki na czas lwowski.
Natalia
23 VIII 2008, sobota: DZIEŃ 39
Południk 20
... →
Konotop (Конотоп) →
Kijów-Pasażerski (Киïв-Пасажирський) →
Chmielnicki (Хмельницький) → →
Lwów (Львiв) →
Szechynie (Шегинi) →
Medyka →
Przemyśl →
Rzeszów →
Kraków
Do punktu odprawy granicznej po stronie ukraińskiej docieramy o 23:05. Odprawa przebiega bardzo
szybko, bez historii. Pogranicznicy zaopatrzeni są w palmtopy. Potem mkniemy przez ukraińskie
połacie. Kijów osiągamy tuż po 4:00. Jędrek i Natalia mają okazję zobaczyć trochę miasta. Siostrom
nawet udało się sforsować drzwi i pospacerować po peronie w Kijowie. Reszta śpi. Rano budzę się
wcześnie, około 6:30. Wagon powoli budzi się do życia. Czesi śpią trochę dłużej. Mijamy Winnicę,
Chmielnicki, Tarnopol, gdzie wysiadają towarzysze naszych wieczornych rozmów, Wasyl i Władimir
adorator Natalii. Z tym ostatnim zamieniam jeszcze kilka słów o jego pracy w Polsce jako
sprzedawcy papryki.
We Lwowie wysiadamy o 13:57 i uderzamy od razu na busa do Szechyni. Wcześniej jakiś taksiarz chce
nam wcisnąć dojazd za 300 UAH od wszystkich! Miał nas za głupków. Do Szegini docieramy busem za
15 UAH/os. Bus był lokalnie bardzo zatłoczony. Wracali nim nie tylko polscy turyści, ale też
lokalne babuszki. Jedna z grup polskich turystów wracała aż z Tajlandii. Do przejścia
dojeżdżamy tuż przed 16:00
[foto].
Wiemy już, co nas czeka. Rycie. Stajemy w kolejce razem z polskimi
przemytnikami. Kolejka na pasie dla Ukraińców jest jednak dużo mniejsza i za radą jednej z kobiet
ustawiamy się tam, licząc na wcześniejszą odprawę. Nie przeliczamy się, ale zbieramy opieprz od
ukraińskiej urzędniczki za ustawienie się nie na swoim pasie. Pewni sukcesu idziemy pokazać nasze
paszporty. Kiedy już część z nas jest po wszystkim, otwarte zostają drzwi dla Polaków. Zaczyna się
walka, ale atak dziczy zostaje odparty i udaje się nam przejść. Teraz czeka nas polska kontrola.
Przechodzimy ją sprawnie. Natalia na powitanie Rzeczypospolitej wykonuje radosne gesty, co zostaje
skomentowane przez jedną z osób: Co? Przemyt się udał?. Potem robimy zakupy w Biedronce
i za 2 zł jedziemy do Przemyśla busem. Pociąg do Krakowa relacji Przemyśl-Świnoujście
[foto],
taki nasz Moskwa-Władywostok, mamy o 17:45. Siostry i Natalia wysiadają w Rzeszowie, a reszta
jedzie dalej, aby w Krakowie zamknąć koło największej w życiu podróży.
Kuba
«
1 ·
2 ·
3 ·
4 ·
5 ·
6 ·
7 ·
8 ·
9 ·
10
»
|