Strona główna Ekipa Wyprawy Porady Linki Projekty Galeria

   EKSTREMA.NET » Wyprawy » Rosja 2008

Relacja z wyprawy w Ałtaj – Pasma Północnoczujskie i Kurajskie

Rosja, 16 lipca – 23 sierpnia 2008

«    1  ·  2  ·  3  ·  4  ·  5  ·  6  ·  7  ·  8  ·  9  ·  10    »

27 VII 2008, niedziela: DZIEŃ 12

Mroźne początki 7-dniowej lampy

Dolina Szawły (1825) → Jezioro Szawlińskie (озеро Шавлинское, 1984) →
Jezioro Wierchnie Szawlińskie (озеро Верхне Шавлинское, 2163)

→ 6.4 km↑ 180 m↓ 25 m

5:54 – czy ja brałem w Ałtaj buty trekingowe czy skorupy pod raki automaty? Mroźna noc [foto] usztywniła każdą niedosuszoną przy ognisku część naszego ekwipunku. Ale widoki bajeczne. Nogi do worków i do „skorup”! Ogrzewane od środka stopniowo rozmarzają, a krajobraz oświetlony wschodzącym Słońcem jest imponujący [foto]. Wszyscy stopniowo wychodzą z namiotów. „Bractwo puchowe” zadowolone z towarzystwa gęsi, ale posiadacze cieńszych śpiworów również robią dobrą minę. Około godziny 9 słońce wreszcie ogrzewa nasz obóz i roztapia wszechobecny szron [foto]. Dosuszanie, jedzenie i pakowanie trwa do 9:30. Wychodzimy w stronę Szawlińskiego Jeziora. Błotnista i niestroma ścieżka prowadzi nas na brzeg jeziora [foto], gdzie spotykamy sporo (kilkunastu) ludzi, m.in. troje astronomów z Wrocławia. Piękne krajobrazy sprawiają, że kilkusetmetrowy odcinek idziemy prawie godzinę – wszyscy, zachwyceni, robią zdjęcia [foto]. Następnie coraz węższa ścieżka prowadzi nas nad kolejne polodowcowe jezioro. Zgodnie stwierdzamy, że to świetne miejsce na biwak [foto]. Namioty w pewnej odległości od siebie, bo i polanek „namiotowych” coraz mniej w brzozowych zaroślach [foto]. Coraz węższa ścieżka, coraz mniej ludzi... Za to coraz więcej zwierząt. Tym razem do białopręgich wiewiórek dołączają dziesiątki szczekuszek zamieszkujących okoliczne piargi [foto]. Świszczą ostrzegawczo, ale podchodzą bardzo blisko, nawet na odległość 2 m! Sesja zdjęciowa trwa aż do zachodu słońca, ale również później słyszymy ich nawoływania nawet kilkanaście metrów od naszych namiotów.

Wieczór... Pierwsze ognisko z suchym drewnem, bez rozpaczliwego dosuszania butów i spodni. Miejmy nadzieję, że taka pogoda potrwa jak najdłużej. Kolacja z widokiem na wznoszący się nad doliną czerwieniejący masyw Krasawicy o wysokości około 3700 m n.p.m. Lodowce robią potężne wrażenie [foto]. Po skonfrontowaniu ze starą radziecką mapą okazało się, że globalne ocieplenie nie ominęło Ałtaju – lodowce cofnęły sie nawet kilkaset metrów... A co z „naszym” lodowcem pod Obyl-Ojuk? Zobaczymy jutro – w planie wyjście przed 10 rano, marsz pod czoło lodowca, założenie obozu i sprawdzenie jak wygląda teren. Pogoda sprawia wrażenie ustabilizowanej – po cichu planujemy już przejście na drugą stronę Obyl-Ojuk i dalszą trasę. Również zaćmienie Słońca, które wypada w piątek, sprawia, że każdy za wszelką cenę chciałby, aby pogoda „wytrzymała”.

Żar w ognisku dogasa, rozchodzimy się do swoich namiotów. Jutro wyjście o 9:30, ale pewnie niektórzy znowu zerwą się o 6 na równe nogi, żeby robić zdjęcia. Szum pobliskiego potoku i cichnące poświstywania kolegów-gryzoni z piargu oznajmiają koniec kolejnego słonecznego dnia – oby takich dni więcej na tym wyjeździe!

Jędrek

28 VII 2008, poniedziałek: DZIEŃ 13

Pierwsze raczkowanie

Jezioro Wierchnie Szawlińskie (2163) → lodowiec pod Obyl-Ojuk (2840) → przedpole lodowca (2560)

→ 6.3 km↑ 675 m↓ 280 m

Poranek upłynął w leniwej atmosferze – postanowiliśmy dać sobie dzień wytchnienia, przemieszczając się jedynie spod drugiego Jeziora Szawlińskiego [foto] do trzeciego.

Wyszliśmy około godz. 10 i kopczykowym szlakiem w rosnącym skwarze pięliśmy się wśród głazowisk [foto], trzymając się cały czas lewej strony doliny. Towarzyszył nam intensywny zapach czarnej porzeczki, porastającej obficie co dogodniejsze szczeliny skalne – bardzo przyjemny akcent.

Na miejsce dotarliśmy wczesnym popołudniem. Okolica przepiękna. Surowe szczyty i schodzące lodowcowe jęzory, a nieco w dole szmaragdowe oczka jeziorek i delikatna zieleń brzozowych zarośli. Namioty rozbijamy na wysokości około 2500 m n.p.m. A że zostało nam jeszcze sporo czasu do wieczora, udajemy się na rekonesans na lodowiec [foto]. Najpierw przymiarka raków „na sucho” w naszym obozie, a potem to już uczciwe raczkowanie po szarobrunatnym, a miejscami jasnobłękitnym lodzie [foto]. Docieramy do miejsca, skąd widać przełęcz Obyl-Ojuk [foto], ale to dopiero jutro.

Tymczasem na czystym jak dotąd niebie zaczynają się pojawiać chmury [foto]. Próbowaliśmy odgadnąć, co przyniosą... Właśnie się wszystko wyjaśniło. Zostaliśmy wzięci przez burzę w dwa ognie. Najpierw próba sił: flanka zachodnia i wschodnia nie chcą dać za wygraną. Błyski i grzmoty, a grań po obu stronach wysoka, więc trudno przewidzieć, co wiatr przygoni. Na szczęście to była jedna z ałtajskich suchych burz i nadzieje na jutrzejsze wyjście są jak najbardziej aktualne.

Aśka

29 VII 2008, wtorek: DZIEŃ 14

Jak przeskoczyć Góry Północnoczujskie

Przedpole lodowca (2560) → przełęcz Obyl-Ojuk (перевал Обыль-Оюк, 3250) →
dolina Prawego Karagiemu (Правый Карагем, 2160)

→ 11.5 km↑ 690 m↓ 1090 m

Noc minęła spokojnie, choć z niecierpliwością wyczekiwałam na świt, żeby po wczorajszych burzowych fajerwerkach sprawdzić pogodę. Idziemy! Ani jednej chmurki na ciemnym jeszcze niebie, chłodno – wszak 5 rano to nie przelewki... Zebraliśmy się sprawnie – świadomi, że przy tej trasie o ociąganiu się i marudzeniu nie może być mowy. Ruszyliśmy przez znane nam już morenowe pagóry (krajobraz iście księżycowy), żeby wejść na lodowiec i w rakach przeć do góry. Przeszliśmy w lewo do bocznej doliny pod Obyl-Ojuk. Szło nam się raźno i rześko, słońce nie dawało się we znaki, bo jeszcze chowało się za granią i czuliśmy tylko mroźny oddech lodowca, który po nocy był dużo bardziej twardy niż wczoraj [foto]. Z lodu przenieśliśmy się na paskudny, osypujący się piarg i nim „zasuwaliśmy” w górę [foto]. Tempo koszmarne, co krok kamienie i żwir usuwały się spod nóg. Trzeba było uważać, by nie spuszczać kamieni na tych, co szli poniżej. W pewnym momencie Przemo zjechał kawałek z pakietem żwiru i zupełnie bezradny leżał na nim, bo każdy ruch powodował dalszy spływ... Na szczęście udało się jakoś zażegnać kryzys i wydobyć Przema z opresji, ale trwało to dobre pół godziny i kosztowało sporo wysiłku i nerwów.

Powoli pięliśmy się do góry. Za załomem miało być lepiej i rzeczywiście pojawiły się jakieś skałki, ale wszystko tak luźne i niestabilne, że mogło się okazać niezłą pułapką [foto]. Z kolei po lewej stronie z pionowych ścian co chwilę skały urywały się same i z impetem leciały w dół. W końcu dotarliśmy na przełęcz. Widoki otwarły się przepiękne, a połowa pokonanej drogi i duża wysokość dały się nam we znaki – wszyscy dostali śmiechawy i nie mogliśmy jej za nic powstrzymać. Wreszcie na Obyl-Ojuk! [foto] Według wskazań GPS-u: 50°03.072' N, 87°30.053' E, 3249 m n.p.m. [foto]. Ofiary dotychczasowe to okulary Asi z cyrkoniami, a także rozcięty palec Przema (w czasie próby zatknięcia polskiej chorągiewki na kamiennym kopczyku). Pamiątkowe zdjęcia, batony i w dół. Znowu żleb ze 200 metrów w pionie, sypiąca się skała, zjazd przy każdym kroku z górą gruzu... [foto] Na szczęście wszyscy dotarliśmy szczęśliwie na lodowiec poniżej. Tym razem ofiarą padł kijek trekingowy Krzyśka – z Lidla za 5 zł, ale służący już parę dobrych lat. Ulga, że wszyscy na dole, ale niespodzianek nie koniec – Anka po drodze w dół zgubiła maszty do namiotu i z wielką desperacją wróciła, by ich szukać. Przemo przeczesał żleb aparatem na maksymalnym zoomie i to, co wydawało się niemożliwe, udało się. Wypatrzył szary pokrowiec na gruzowisku w połowie drogi na przełęcz i rzeczywiście – to było to!

Raczkowaliśmy w dół lodowcem, przeskakując szczeliny bez dna i omijając leje i potoki [foto]. Pod koniec trochę się pogubiliśmy i zaczęliśmy schodzić bardzo stromo lewą stroną lodowca [foto]. Skały już tuż tuż i nagle z góry jak z katapulty kamienie. Usłyszałam tylko krzyk i zobaczyłam pół metra ode mnie głaz przelatujący jak piłeczka pingpongowa... Oprócz niego pełno mniejszych kamieni. W nogi!! Przede mną był Jędrek, więc oboje w rakach między skały w jakieś w miarę bezpieczne miejsce. Reszta się wycofała, żeby pójść inną drogą. Zdjęliśmy raki i po wygładach lodowcowych, potokach i skałkach ruszyliśmy w dwójkę do miejsca, gdzie mogliśmy spotkać się z resztą. Miałam miękkie nogi, rozbiegane myśli i niezłego stracha. Cóż – Opatrzność... Spotkaliśmy się przed czołem lodowca. Tym razem ofiarą stał się Kuba, który na górze zahaczył rakiem o rak i wyciął na lód, przecinając i obdzierając prawą rękę.

Potem już doliną w dół przez moreny, gruzy, trawy [foto]. Potoki przekraczaliśmy z kamienia na kamień lub po prostu w sandałach (nawet do pół uda!) [foto]. Spotkani Rosjanie dali nam kilka cennych rad co do noclegu i dalszej drogi do Kuraja. Potwornie zmęczeni schodziliśmy nad jezioro, cały czas czujni na wyboistej ścieżce. Wciąż nie było miejsca na rozbicie namiotów, wybiła tymczasem 19:30... I kiedy resztką sił wstaliśmy po raz kolejny, za pierwszym zakrętem ukazała się nam miła łączka pod wielką limbą z miejscem na ognisko – prawdziwy raj! Siostry wyciągnęły małą wyborową (!!!), żeby uczcić przejście Obyl-Ojuk. Uśpił nas szum Prawego Karagiemu.

Natalia

30 VII 2008, środa: DZIEŃ 15

Hotel w środku tajgi

Dolina Prawego Karagiemu (2160) → ujście Lewego Karagiemu (Левый Карагем, 1975) →
ujście Jołdoajry (Йолдоайры, 1920)

→ 7.5 km↑ 0 m↓ 240 m

Dzisiejszy dzień miał być z założenia restowy. Pobudka wyznaczona na 7:00 została przez każdego indywidualnie zmodyfikowana. Jedno jednak było pewne. Dzisiejszy odcinek przejścia doliną Prawego Karagiemu [foto] łatwy nie będzie. W tych górach nic nie jest łatwe. Ruszamy w dół. Najpierw po równym, potem w dół, potem znów po równym. Im niżej, tym więcej krzaków. Po zejściu do zbiegu doliny Lewego Karagiemu pojawiają się też bagna. Zanim jednak mieliśmy okazję utaplać się w błocie, każdy otrzymał solidną dozę adrenaliny. Zagwarantował ją spadający z lewej strony potok, którego nikt chyba się tu nie spodziewał, a przynajmniej nie w takiej postaci. Znów ten sam motyw co w dolinie Jesztykołu. Rwąca woda, a nad nią kłody [foto]. Najszybciej przeszkodę pokonał Jędrek. Anka przyjęła dość nietypową strategię boczną z wykorzystaniem kijków. Nie ustrzegła się jednak błędu i o mały włos nie skoczyła na główkę w mętną otchłań. Finał był jednak szczęśliwy.

Kolejne pokonywanie wody – Lewego Karagiemu, poszło już dużo sprawniej. Kierując się na rozlewiska przy ujściu, udało się rzekę przejść w sandałach [foto]. Potem był etap bagien i przedzierania się przez las. Zbieg dolin Karagiemu i Jołdoajry przywitał nas słońcem, ukwieconą łąką i budzącą nadzieję na nocleg chatką [foto]. Ale tylko do czasu, bo zaraz pojawiła się dwójka ałtajskich dresów. Jeden zielony, drugi niebieski. Zielony, jak się potem okazało, był szefem. Pytali skąd i dokąd, a potem wskazali dogodne miejsce na nocleg. Po skończonym popasie na werandzie chatki, poszliśmy z Przemkiem na zwiady. Okazało się, że jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o kasę. Wydawało się nam, że usłyszeliśmy coś w rodzaju „zapłacicie, nie będzie problemu”. Wyjścia nie było. W zamian za kasę, 450 rubli, poza brakiem problemów dostaliśmy drewno na ognisko i czystą wodę, o co tutaj niełatwo. Ta z Jołdoajry przypomina bardziej wypłuk z betoniary [foto]. Potem było mycie i zapłacone ognisko. Straty dzisiejszego dnia to mydło, gąbka i pół mydelniczki, utracone w zbyt bystrym nurcie Karagiemu. Wieczór spędzaliśmy na ogniskowych pogaduchach, do których dołączyli się nasi opiekunowie, Jerkin i Miergien, obaj z Beltiru, którzy byli całkiem spoko [foto]. Jak się potem okazało, prowadzą tu coś na kształt turbazy, dorabiając skromnie na turystach.

Kuba

«    1  ·  2  ·  3  ·  4  ·  5  ·  6  ·  7  ·  8  ·  9  ·  10    »


© 2008   –   Zespół EKSTREMA.NET