Strona główna Ekipa Wyprawy Porady Linki Projekty Galeria

   EKSTREMA.NET » Wyprawy » Rosja 2008

Relacja z wyprawy w Ałtaj – Pasma Północnoczujskie i Kurajskie

Rosja, 16 lipca – 23 sierpnia 2008

«    1  ·  2  ·  3  ·  4  ·  5  ·  6  ·  7  ·  8  ·  9  ·  10    »

31 VII 2008, czwartek: DZIEŃ 16

Wysokogórska tabletka

Ujście Jołdoajry (1920) → dolina Jołdoajry (2610)

→ 9.6 km↑ 690 m↓ 0 m

Standardowo, pobudka o 6:00. Od wczorajszego ogniska w towarzystwie Jerkina i Miergiena wciąż trzyma chłód. Gdy wreszcie wyszło słońce, szybko spakowaliśmy plecaki i poszliśmy się pożegnać z naszymi „gospodarzami”. Kilka uwag nt. dalszej trasy, pamiątkowe zdjęcia [foto], wymiana adresów i telefonów i parę minut po 9 byliśmy gotowi do wyjścia. Jerkin i Miergien szli za nami, trudno powiedzieć w jakim celu, może po prostu patrolowali okolicę. Dwa razy nas doganiali, aż wreszcie dali za wygraną, prawdopodobnie dlatego, że z naprzeciwka szła w gumiakach trójka Rosjan z Barnaułu, jeden jak Banderas, drugi jak MacGyver, a z nimi jakaś cicha św. Faustyna. Chcieli iść do jeziora Kamriu (озеро Камрю), więc pewnie skorzystają z usług dwóch Ałtajczyków.

Droga w kierunku przełęczy Karagiem jest dobra do marszu [foto], ale jechać nią można tylko samochodem terenowym (np. UAZ-em, innych tu chyba niet). Wodę zdatną do picia da się znaleźć, ale nie ma jej zbyt wiele. Wody potoku Jołdoajry nadal przypominają niezastygnięty cement, dopiero powyżej ujścia potoku Kurieneldujaryk (Куренэльдуярык), z którego schodzi cały ten syf, stają się czyste [foto]. Początkowo droga w górę biegnie lewą stroną potoku, potem przechodzi na prawą, aby wyżej znów wrócić na lewą. My twardo trzymaliśmy się strony lewej, jednak po pewnym czasie ścieżka nadawała się już jedynie dla świszczących gryzoni, należało więc zmieniać ogumienie i przechodzić przez potok w sandałach – to już dla nas rutyna. Z ciekawszych wydarzeń to jeszcze spotkanie trójki Czechów-piechurów oraz kajakarzy (1 Łotysza i 5 Rosjan), jadących tabletką z przełęczy Karagiem w dół [foto]. Jak ten samochód wdrapał się na ponad 2800 m – pozostaje niewyjaśnione.

Około godz. 16 na uroczysku Wierchnij Biełtyr' (урочище Верхний Белтырь), na wysokości ok. 2600 m założyliśmy obóz. Namioty stanęły między drogą a potokiem Jołdoajry, płynącym w dość głębokim, ale niezbyt stromym wąwozie [foto]. Jędrek przydybał tu z aparatem jakieś susły [foto], któreśmy podczas jazdy Traktem Czujskim nazwali pieskami preriowymi. Pogoda dopisywała, więc można było wreszcie porządnie się umyć w czystej wodzie i w dodatku w pełnym słońcu. Ogniska dziś nie będzie, drewna brak, przyrządzimy więc kolację na własnym paliwie. Pod wieczór zebrało się trochę cumulusów i zaczęło wiać, ale nic nie zapowiada zmiany pogody. Oby – wszak jutro zaćmienie!

Przemek

1 VIII 2008, piątek: DZIEŃ 17

Total eclipse: dzień najważniejszy

Dolina Jołdoajry (2610) → przełęcz Karagiem (перевал Карагем, 2837) →
szczyt „Kupka Żwiru” (3171) → dolina Asztusu (Аштусу, 2740)

→ 7.3 km↑ 560 m↓ 430 m

Dzień zaćmienia Słońca – to właśnie dzięki niemu jesteśmy w Ałtaju, to dla zaćmienia jechaliśmy tu 6000 km, to zaćmienie było głównym pretekstem całego wyjazdu...

Pobudka standardowa o 6:00, powolne jedzenie, mycie i pakowanie, dziś trasa stosunkowo krótka – wyjście na położony niedaleko przełęczy Karagiem wierzchołek o tej samej nazwie. To z tego szczytu o wysokości 3170 m n.p.m. zamierzamy zobaczyć to wymarzone zjawisko. Podchodzimy niespiesznie drogą jezdną na przełęcz i tam robimy dłuższe posiady. Dopiero południe, jeszcze sporo czasu do zaćmienia, więc spędzamy czas na drzemce, robieniu zdjęć tutejszemu wysokogórskiemu bydłu [foto], a także rozpaczliwym szukaniu sieci Beeline, której słaby sygnał dochodzi tu z oddalonego o około 30 km Beltiru. Sieci nie ma, SMS-ów do rodzin również nie będzie – na razie...

Około godziny 13 rozpoczynamy wejście na nasz punkt obserwacyjny. Powoli zdobywamy wysokość i około 14:30 stajemy przy drewnianym słupku na szczycie. Wieje mocno, więc na górze robimy murek z kamieni i plecaków [foto], i czekamy... 15:55 wybija, filtr z ciemnego szkła wędruje z rąk do rąk i... i nic! Uświadamiamy sobie, że Rosja, jak reszta europejskich krajów, też zmienia czas na letni i że musimy poczekać jeszcze godzinę. Nawet najlepszym może się zdarzyć false start. :)

Po kolejnej godzinie czekania wstrzymujemy się jeszcze minutę „dla pewności” i patrzymy w słońce – jest! [foto] Tarcza księżyca zaczyna od prawej strony „pożerać” słońce. Kolejna godzina mija nam bardzo szybko – filtr wędruje z rąk do rąk, słonko świeci coraz słabiej, robi się coraz ciemniej, zimniej, okolica szarzeje. W chwilach, gdy małe cumulus humilis przechodzą przez słońce, mozna dostrzec i sfotografować coraz mniejszy sierp słońca [foto]. No właśnie – co z chmurami? Zbliża się taka jedna większa kłębiasta, ale powinno się nam jakoś udać... Kilkadziesiąt sekund przed początkiem fazy całkowitej widzimy cień, zbliżający się od północnego zachodu. Ogarnia on niebo i góry, zbliża się do nas. Uda się. My też za moment zobaczymy zaćmienie. Aparaty w pełnej gotowości... JEST! [foto] Słońce „gaśnie” pojawiają się gwiazdy, Wenus. Krajobraz wygląda jak godzinę przed świtem [foto]. Wszyscy robią zdjęcia, filmiki, podziwiają. Niektórzy zaniemówili z wrażenia, inni wydają nieartykułowane odgłosy wyrażające zachwyt, pozostali słowami próbują określić piękno tego niesamowitego zjawiska. Tak jak przyszedł cień, przychodzi i światło [foto] – od północnego zachodu słabe światło słoneczne oświetla zachwyconych obserwatorów. Udało się! Główny cel naszej wyprawy osiągnięty! Po ochłonięciu z wrażeń dzielimy się spostrzeżeniami, porównujemy zdjęcia, filmiki. Zarówno tuż przed, w trakcie, jak i po zaćmieniu, warunki były doskonałe do obserwacji i fotografowania, tak więc zaćmienie „Ałtaj 1.08.2008” zostało solidnie udokumentowane. Kilka minut później przychodzi większy cumulus i zakrywa słońce na jakiś czas. Tyle dzieliło nas od fiaska obserwacji, nam jednak szczęście dopisuje po raz kolejny.

Słońce przyświeca coraz mocniej, pakujemy się i schodzimy do doliny po wschodniej stronie przełęczy Karagiem. Nocleg na wysokości 3100 m n.p.m. jest nam nie w smak z uwagi na kamienne podłoże i silny wiatr. Schodzimy więc na trawiaste zbocza doliny Asztusu [foto]. W zachodzącym świetle kończącego się dnia podziwiamy malownicze jeziora i znajdujemy miejsce na biwak niedaleko od źródła wody. Cały czas dzielimy się wrażeniami z zaćmienia. Wszyscy mają poczucie spełnienia – udało się! Po standardowych czynnościach okołobiwakowych wszyscy kładziemy się do namiotów. Wiatr wzmaga się, a pomruki burzy są coraz bliższe. Krótkie, lecące z wiatrem przelotne opady ukazują zbliżający się żywioł, ale mamy cichą nadzieję że „przejdzie bokiem”. Przezornie wszyscy sprawdzamy swoje tropiki i odciągi, i przy akompaniamencie zbliżającej się burzy kładziemy się wreszcie spać – jedni z „gęsiami”, inni z „syntetykami” – wszyscy bardzo zadowoleni z dnia 1 sierpnia 2008.

Jędrek

2 VIII 2008, sobota: DZIEŃ 18

Do Dżeła!

Dolina Asztusu (2740) → potok Dżeło (Джело, 2280) → dolina Kurkuriek (Куркурек, 2780)

→ 9.1 km↑ 500 m↓ 460 m

Zbudziła nas burza. Dziwne zjawisko, na zewnątrz namiotu jasno, a tu grzmot za grzmotem nie pozwala ani spać, ani wstać. Wyjście na zewnątrz przesunęło się nam w czasie o 2 godziny. O 8:00 zaczęliśmy się wyłaniać spod tropików. Chmury za granią zapowiadały kolejną burzę, która jak się okazało, z czasem przeszła bokiem, nie utrudniając nam życia. Ok. 11 ruszyliśmy doliną w dół [foto], kierując się w stronę drogi. Aby wejść w dolinę Kurkuriek, musieliśmy przekroczyć Dżeło [foto]. Od Ałtajczyków (Zielonego i Niebieskiego) dowiedzieliśmy się, że niżej w dolinie jest most, wprawdzie trochę leciwy, ale „maszyna przejedzie”. To brzmiało optymistycznie. Z pobliskiego wzgórza zobaczyliśmy jednak, że most nie dość, że daleko, to do tego jest częściowo zalany. Z miejsca, w którym staliśmy, rzeka nie wyglądała strasznie, dlatego postanowiliśmy kierować się bezpośrednio na dolinę Kurkuriek i próbować jakoś przejść przez wodę. Zakosami schodziliśmy po stromym zboczu. Na dole okazało się, że rzeka była rwąca i nawet w miejscach, gdzie tworzyła rozlewiska, woda, delikatnie mówiąc, przesuwała się wartko naprzód. Po ściągnięciu spodni i zmianie butów na sandały, byliśmy gotowi do wejścia do wody, przypominającej prędzej kawę z mlekiem niż kryształ... i to kawę mrożoną.

Miejscami było głęboko. Jedna z prób znalezienia brodu zakończyła się powodzeniem. Jędrkowi udało się przejść na wysepkę z kamieni, tam gdzie rzeka tworzyła rozlewisko. W krytycznym miejscu woda sięgała mu do połowy uda, ale gdy się doda do tego siłę z jaką płynęła, to wcale nie zapowiadało się różowo. Potem miałam iść ja, no i rzeczywiście kawałek przeszłam – kawałek, bo potem to już leżałam w wodzie przygnieciona plecakiem i trzymana za bety przez Jędrka. Plecak, jak to plecak, sam w sobie był ciężki, a po nasiąknięciu wodą (którą swoją drogą łapczywie chłonął) stawał się po prostu przytłaczający, i to do tego stopnia, że przy tak pędzącej wodzie nie byłam w stanie się podnieść i znów stanąć na nogach. Koniec tej historii mógł być bardzo nieciekawy. Na szczęście w mgnieniu oka przybiegli Aśka z Kubą. Plecaki zostawili wcześniej na brzegu. Akcja niczym ze „Słonecznego Patrolu” – Jędrek jako Mitch Buchannon, pozostali jako ratownicy pomocniczy i ja jako poszkodowany. Scena jak z filmu. Wszyscy walczą. Ja chcę wstać, nie bardzo mi to wychodzi i pewnie minę mam nietęgą. Reszta próbuje mi pomóc, a wszędzie dookoła ta woda, tak mętna, że nawet nie widać dna. Koniec końców udaje im się mnie przeciągnąć w płytsze miejsce. Wstałam. Nogi jak z waty, plecak cięższy o parę kilo, kolana i golenie poobijane przez kamienie, ale jestem. Gdyby nie sprawna akcja ratunkowa, podryfowałabym z prądem ku morzom i oceanom. Jędrek wrócił po Aśki plecak, pomógł przejść Natalii [foto], a ja dochodziłam do siebie. Drugą część rzeki przekroczyliśmy już bez tak mocnych wrażeń. Na brzegu czekaliśmy na Przema, który wychodząc z założenia, że most, skoro został zbudowany, to ma czemuś służyć, zdecydował z niego skorzystać. A historię, „jak Ania w wodzie ustać nie umiała” poznał tylko z przekazów ustnych. Też musiał ostatecznie przechodzić, brodząc w wodzie, bo most nie nadawał się do tego, aby po nim chodzić [foto]. Po przesuszeniu moich rzeczy ruszyliśmy dalej. Bilans strat nie był tragiczny. Podczas kąpieli najbardziej ucierpiał telefon komórkowy, którego nie udało się już nakłonić do działania. Pozostałą zawartość plecaka słońce z czasem przywróciło do użyteczności.

Dalsza część dnia upłynęła spokojnie. Bez trudu odnaleźliśmy wypatrzoną z daleka ścieżkę prowadzącą wzdłuż potoku Kurkuriek. Na wysokości 2786 m n.p.m. znaleźliśmy odpowiednie miejsce na biwak. W ruch poszły kuchenki i zaczęło się gotowanie, mycie i popołudniowe życie. Ja znowu porozkładałam na trawie cały dobytek. Do wieczora wszystko wyschło. Całe szczęście paszportu woda nie ruszyła. Nie chcę nawet myśleć, co by było, gdyby tusz z cennej pieczątki, wbitej przy registracji, popłynął w siną dal...

Anka

3 VIII 2008, niedziela: DZIEŃ 19

Czekając na Wowę

Dolina Kurkuriek (2780) → podejście na Kupoł Triech Ozier (Купол Трех Озер, 3000) →
ujście Turaojuk (Тураоюк, 2600) → „Przełęcz Wowy” (3106) → dolina Tiutie (Тюте, 2620)

→ 11.0 km↑ 725 m↓ 885 m

Pobudka 5:30 – znak, że kroi się dziś coś większego. W planie Kupoł Triech Ozier (3556 m n.p.m.), więc bez zbędnego marudzenia opuszczamy nasz obóz parę minut po godz. 8. Niestety powoli zaczyna się chmurzyć, a gdy już docieramy powyżej przełęczy, nadchodzi czas na podjęcie ostatecznej decyzji. Jest nas nieparzysta liczba osób, więc głosowanie będzie jednoznaczne. Demokratyczne postanawiamy zrezygnować z Kupoła. Obejdziemy go dziś dookoła, a jutro, o ile pogoda pozwoli, spróbujemy na niego uderzyć z innej strony „na lekko”.

Tymczasem schodzimy do jeziorka przy przełęczy na wysokości 2881 m. Stąd w dół, wzdłuż potoku Kuskunnur (Кускуннур). Grzbiet znajdujący się w widłach rzeczek Kuskunnur i Turaojuk trawersujemy.

Doliną Turaojuk łagodnie wznosimy się w górę [foto]. Dopiero podejście pod przełęcz jest nieco mozolne [foto]. Krowia ścieżka wśród piargów trzyma się prawej strony potoku – nią podążamy. W końcu jak krowy się tam wdrapały, to my z pewnością też!

Na przełęczy 3106 m [foto] spotykamy sporą ekipę Rosjan. Wszyscy czekają na Wowę. Wykrzykują co jakiś czas jego imię. W końcu nadchodzi zguba, dziwnie niestabilnie, potykając się o kamienie. Czyżby to było upiorne zmęczenie po podejściu, czy procenty krążące w żyłach...

Po krótkiej wymianie informacji, powysyłaniu SMS-ów do Polski (jest słaby zasięg) i długim leniuchowaniu, ruszamy za radą Rosjan żlebem opadającym wprost na północ od przełęczy. Krowy z pewnością tędy nie schodziły! [foto] Osuwające się spod nóg kamienie, potok przykryty solidną czapą śniegu i my pośrodku tego piarżyska. Droga w dół jest nieco mozolna, aczkolwiek wykonalna, ale podchodzenie tym żlebem z pewnością nie należy do najprzyjemniejszych. Nas siła grawitacji ściągała w dół – całkiem korzystne, jednak gdy to samo przytrafi się idącym w górę – nieco deprymujące.

Po zejściu do doliny Tiutie rozbijamy jeszcze w pełnym słońcu namioty [foto]. Jest po 17. W końcu możemy wysuszyć oszronione poprzedniej nocy tropiki.

Aśka

«    1  ·  2  ·  3  ·  4  ·  5  ·  6  ·  7  ·  8  ·  9  ·  10    »


© 2008   –   Zespół EKSTREMA.NET