Relacja z wyprawy w Ałtaj Pasma Północnoczujskie i Kurajskie
Rosja, 16 lipca 23 sierpnia 2008
«
1 ·
2 ·
3 ·
4 ·
5 ·
6 ·
7 ·
8 ·
9 ·
10
»
4 VIII 2008, poniedziałek: DZIEŃ 20
Latający Holender
Dolina Tiutie (2620) →
ujście Kyzyłjaryk (Кызылярык, 1940) →
dolina Tiutie (1780)
→ 12.3 km
↑ 0 m
↓ 840 m
Tej nocy też nie obeszło się bez atrakcji wicher szalał targając namiotem tak, że wydawało
się, że lecimy jakimś Latającym Holendrem. Co jakiś czas w tropik tłukły krople deszczu. Przemo
spał w zatyczkach do uszu, bo ponoć inaczej się nie dało. Potwierdził to Kuba, który nie miał
zatyczek i rzeczywiście nie spał. Mi znowu było wszystko jedno i spałam snem sprawiedliwych.
Rano okazało się, że znad Kupoła ciągną do nas groźne chmury i to jak ciągną! Kierunku plucia
i oddawania moczu nie dało się zupełnie kontrolować, co groziło zmoczeniem nogawek i sandałów...
Wszyscy zgodnie zadecydowaliśmy, że odpuszczamy szturm na Kupoł
[foto]
i biegiem ruszamy w dół, zanim nam poskłada namioty.
Przez ten wiatr szliśmy jak pijani, ale w końcu zaczęło nawet nieźle grzać. Spotkaliśmy ekipę
z Moskwy (ok. 7 osób), pnącą się w górę Tiutie. Jedna z Rosjanek, widząc, że Kuba idzie spory
kawałek za nami, zapytała, czy my nikogo nie zabyli. Niektórym z nas, zaskoczonym
tymi słowami, trzeba było tłumaczyć, że wcale nie chodziło jej o żadne zabójstwo.
Przy przekraczaniu rzeki na polanie mieliśmy niezłą traumę, zakładając sandały i ściągając
spodnie, ale nie taki diabeł straszny. Idąc w dół drogą, przydybaliśmy 2 burunduki i 2 głuszce.
Mam nadzieję, że na tym się skończą nasze dzisiejsze spotkania ze zwierzakami...
Wreszcie po chyba 4 dniach palimy ognisko
[foto].
Wypogodziło się, nie trzeba iść spać o 8 wieczór.
Komary ciupią aż miło, śmierdzimy znowu dymem sama radość. :)
Natalia
5 VIII 2008, wtorek: DZIEŃ 21
Step w takt szarańczy
Dolina Tiutie (1780) →
Kuraj (Курай, 1500) →
dolina Kurajki (Курайка, 1710)
→ 23.8 km
↑ 270 m
↓ 340 m
Pobudka o 6:00 znów nie wypaliła. Wszyscy są już zmęczeni i oczekiwania restowego dnia stają się
coraz silniejsze. Tymczasem nic go dziś nie zapowiadało. Powiem więcej, do Kuraja, w okolicach
którego zaplanowaliśmy nocleg, planując jednocześnie poranny desant na sklepy dnia następnego,
mamy 20 km.
Ruszamy doliną Tiutie w dół, aby zaraz odbić drogą w prawo i wyjść na szeroki, choć kilkanaście
razy mniejszy od Czujskiego, Step Kurajski
(Курайская
степь)
[foto].
Szybko wzrasta ilość szarańczaków. Mniejszych,
większych i średnich. Jedne jedzą drugie, a te same są zjadane po tym, jak drogą przejedzie
UAZ lub gazela i przygotuje nową porcję żarcia, rozgniatając bezbronne owady. Samochody te,
niosące śmierć świerszczom, są dla nas niewątpliwą atrakcją i pozwalają zapoznać się przekrojowo
z rosyjskim przemysłem samochodowym
[foto].
Poza tym stanowią nadzieję na transport do Kuraju, lecz ta
nie zostaje spełniona i po przekroczeniu Czui
[foto]
musimy iść jeszcze 5 km, aby osiągnąć mały
Kuraj. Ten większy, prawdziwy, niepegieerowski znajduje się 2 km dalej, przy Trakcie
Czujskim. Tymczasem robimy popas przy źródle ujętym w coś na kształt pompy
[foto],
a potem zagłębiamy
się w wieś. Nasza dalsza wędrówka zostaje szybko zahamowana przez widok sklepu, którego
spodziewaliśmy się dopiero w dużym Kuraju. Nie spodziewaliśmy się też tak dużej
ilości podpitych, upitych i zalanych Ałtajczyków, koczujących w otoczeniu sklepu. Oni nas się
chyba też nie spodziewali, bo byliśmy dla nich na tyle dużą atrakcją, że zaraz obsiedli nas tak,
jak szarańczaki obsiadają rozgrzane na stepie kamienie. Rzecz jasna, szło o kasę. Za transport,
na piwo lub po prostu. Trzeba było spadać ze skądinąd dobrze zaopatrzonego sklepu. Ruszyliśmy do
dużego Kuraja. Tam są dwa sklepy
[foto]
[foto],
też dobrze zaopatrzone, i żule, jeszcze gorsi niż wcześniej,
choć występujący w mniejszej ilości. Kupujemy to, co nam potrzeba. Okazuje się, że są chleby,
więc też je bierzemy. Ja polecam szczególnie drożdżówki i dżemy w plastikowych pojemnikach.
Tymczasem sytuacja pod sklepem zaognia się coraz bardziej. Szczególnie natrętna jest jedna
Ałtajka sępiąca na piwo. Inni Ałtajczycy chcą nas za wszelką cenę gdzieś podwieźć, bo w góry
niby 3 dni drogi (!). Jeden z nich, Anton, przyjechał nawet swoją ciężarówką chcąc pokazać, że ją ma
i zawiezie nas do Aktru lub gdziekolwiek chcemy. Trzeba dodać, że gość był zalany w trupa.
Pilnujemy swoich plecaków i udajemy, że nic nie rozumiemy. W coraz częstszym użyciu jest zwrot
Nie ponimaju po-russki. Najwyższa pora, żeby stąd wiać.
Uciekamy więc drogą w stronę Ułaganu. Brniemy przez jakieś śmietnisko. 3 km za wsią atakują
nas psy pasterskie, pilnujące stada owiec. Obchodzimy je od prawej i uderzamy na nocleg do
doliny Kurajki. Wszyscy mają już dość. Rozpalamy ognisko, pijemy piwo i czekamy na jutrzejszy
restowy dzień. W sumie przeszliśmy dzisiaj 24 km.
Kuba
6 VIII 2008, środa: DZIEŃ 22
Sybiraczka przy ognisku
Dolina Kurajki (1710)
→ 0.0 km
↑ 0 m
↓ 0 m :)
O, jakąż rozkoszą jest móc rano spać aż do obrzydzenia, nie nastawiwszy wcześniej budzika i
mając w perspektywie dzień odpoczynku, w dodatku stacjonarny!
Obudziłem się o 9:30 i wreszcie mogłem powiedzieć, że się wyspałem. Na chmury się nie zanosi,
słońce zaczyna przypiekać i szarańczaki zaczynają skakać jak opętane. Do wykonania mamy dziś
tylko jedną misję. Wczoraj przed snem uradziliśmy, że przemierzymy Pasmo Kurajskie do samego
Ust'-Ułaganu, nie schodząc po drodze do żadnej miejscowości. Należy zatem uzupełnić zapasy
żywności, a da się to zrobić jedynie w Kuraju, którego po wczorajszych przygodach nie
wspominaliśmy najlepiej. Zebrałem zamówienia od drużyny i wraz z Jędrkiem i Krzychem poszedłem
do oddalonego o prawie 5 km magazinu. Ponad godzinę dreptaliśmy przez rozpalony step
[foto]
po wczorajszym chłodzie wreszcie mogliśmy się przekonać, co słońce potrafi zrobić z
ziemią w rejonie, gdzie roczne opady nie przekraczają 200 mm. Rzadka trawka i kępki mizernych
roślin porastają ten nieprzyjazny grunt, choć zdarzają się tu drzewka i zagajniki. Trochę
szkoda, że nie uda nam się zobaczyć (przynajmniej na razie) znacznie większego stepu w okolicy
Kosz-Agacza, jednak dobre i tyle.
Po ponad godzinnym marszu dotarliśmy do Kuraja. Wiele się od wczoraj nie zmieniło. Czerwonoarmista
z karabinem nadal pilnował placu między sklepami, tym razem wyludnionego. Korzystając z okazji,
że kurajskie bractwo przysklepowe jeszcze się o nas nie dowiedziało, szybko przystąpiliśmy do
zakupów. Dopisało nam szczęście rano przywieźli świeży chleb i drożdżówki. Ekspedientki
robiły tylko duże oczy, gdy wynosiliśmy im 18 słodkich bułeczek i mnóstwo innych produktów,
niebezpiecznie zubożając asortyment magazinu. Paru rzeczy brakło, m.in. konserw mięsnych,
dżemu, rodzynek, a co najgorsze snickersów. Cała nadzieja w drugim sklepie. W międzyczasie
zgromadzili się miejscowi, wśród nich oczywiście paru pijaczków, widząc jednak, że nic nie
dostaną, opuścili sklep. Wtedy wreszcie mogłem spokojnie kupić półlitrową odtrutkę na ałtajską
florę bakteryjną (tak na wszelki wypadek) w postaci wódki Sibiriaczki. Co ciekawe,
na alkohol dostaliśmy paragon, na resztę zakupów nie. W drugim sklepie dokupiliśmy
brakujący towar, snickersy musieliśmy jednak zastąpić nieurastającymi im nawet do pięt marsami.
Gdy zbieraliśmy się do opuszczenia wioski, Krzychu przypomniał sobie, że kończy mu się tualietnaja
bumaga i pobiegł po nią do sklepu. W tym czasie podjechała do nas łada samara z pięcioma
wyszczerzonymi od ucha do ucha młodzieńcami, co to na biednych nie wyglądali. Jechali z bazy
Aktru i wielką radochę sprawiało im, że dojechali tu aż z Moskwy. Ogólnie rozmowa była OK. Na
Trakcie Czujskim spotkaliśmy znajomą czwórkę Czechów, tych z doliny Szawły. Robili sobie fotki
z czerwoną tabletką, która pewnie wiozła ich już poza Ałtaj, do domu.
W drodze powrotnej do obozu przyjrzeliśmy się wielowiekowym kurhanom na Stepie Kurajskim
[foto],
o których czytaliśmy w książce Grzelaka. Robią wrażenie.
Popołudnie upłynęło nam, zgodnie z planem, na zupełnym obijaniu się. Obóz
[foto]
przetrwał nawet
nalot szarańczaków, które były wszędzie w butach, garnkach, plecakach i namiotach.
Mamy po nich pamiątkę zielonkawy ślad po kupie na poprzedniej stronie dziennika.
Wieczorem oczywiście zapłonęło ognisko. Nie mogło na nim zabraknąć naszej sybiraczki
[foto],
która już schłodziła się w lodówce marki Kurajka, wyposażonej w chłodzenie strumieniowe. Okazało
się, że 131 rubli to dobra cena trunek zacnym był w smaku. Do tego dwa kilo pierników
(oczień wkusnyje!) i dyskusje o planach na następne wakacje. Na razie w rankingu prowadzą
Riła i Pirin z dodatkiem Grecji. Nie wybiegajmy jednak zanadto w przyszłość. Show must go
on jutro wyjście w Pasmo Kurajskie.
Przemek
7 VIII 2008, czwartek: DZIEŃ 23
Mniej
Dolina Kurajki (1710) →
dolina Kurajki (2360)
→ 9.3 km
↑ 650 m
↓ 0 m
No i nas ubyło i nie chodzi tylko o to, że paski w spodniach dopinamy coraz mocniej,
nie mówiąc już o pasach biodrowych w plecakach, które już dawno przestały się dopasowywać
do naszych kształtów ubyło nas, bo Krzychu wyjechał. Zerwał się bladym świtem, by
jak najszybciej dotrzeć do Kuraja. Tam chciał złapać stopa i dostać się do Bijska. Wszyscy
razem mamy się znowu spotkać u ks. Andrzeja za 10 dni. My natomiast zaplanowaliśmy pobudkę
na 7:00. Pora akuratna, tak żeby nie rozleniwić się do końca, a z drugiej strony żeby jeszcze
poleniuchować z godzinę. Rozpalamy ognisko, przy nim jemy śniadanie. Prawie każdemu niezastąpione
musli przywiezione z domu już się skończyło, trzeba było zacząć wprowadzać zamienniki. Niestety
zazwyczaj marnie się na tym wychodzi. Sto gramów kaszy manny z dodatkiem cukru i kilku bakalii
miało wystarczyć do obiadu.
O 9:00 byliśmy gotowi do drogi. Ruszyliśmy polną drogą wijącą się wzdłuż Kurajki. Szło się
cudownie dobrze ubity trakt wśród modrzewiowo-limbowych lasów i biegające po drzewach
burunduki, rozgrzane słońcem polany pachnące to macierzanką, to bylicą, a w wyższych partiach
gór jałowcem. Potem droga przekształciła się w ścieżkę, która od czasu do czasu znikała, to
znowu się pojawiała taka to była zabawa. Dopływający z północnego zachodu do Kurajki
potok był wyschnięty, więc nie było najmniejszego problemu z jego przekroczeniem. Całe szczęście,
bo po tak marnym śniadaniu szybko zaczęło się robić głodno. Za niecały kilometr doszliśmy do
niesamowitego miejsca. Powyżej ścieżki biło źródło, którego wody spływały po stoku wśród
mchów (coś przepięknego!), a pobliskie limby ustrojone były paskami białego materiału. To
szczególne miejsce dla Ałtajczyków. Na drzewie rosnącym najbliżej wody zawieszony był blaszany
kubek, tak żeby każdy, kto tędy przechodzi, mógł się napić. My też nie przepuściliśmy okazji
ugaszenia pragnienia. Kto wie, może ta woda rzeczywiście ma niezwykłą moc?
Dalej szliśmy lasem, z całych sił starając się pilnować ścieżki, której niekiedy udawało się
nas oszukać, zwłaszcza gdy pokonywaliśmy ogromne powalone drzewa. Miłym akcentem każdego dnia
była dotychczas przerwa na batona. Dzisiaj było inaczej. Przegryzając klejącego i pustego w
środku marsa, wspominaliśmy snickersa nieodłącznego kompana minionych dni. Niestety...
w kurajskich sklepach nie było naszych ulubionych batonów. Dodatkowo, jak okazało się po kolejnej
godzinie marszu mars nie krzepi! Więc jeszcze mocniej zatęskniliśmy za snickersem. Po
przekroczeniu Kurajki ścieżka całkiem zginęła, nie dając się już odnaleźć. Kierowaliśmy się na
wzgórza między Kurajką a potokiem bez nazwy. Idąc w górę i w górę, minęliśmy rozpadającą się
chatę pasterską. Szliśmy dalej, dalej
[foto],
aż przyszedł czas na obiad, czyli kanapki. Zjedliśmy,
ale do najedzenia się było daleko. Pobliski jar był suchy. Słychać było jednak szum wody,
spływającej ze zboczy położonych na wschód od nas. Po sjeście
[foto]
ruszyliśmy w kierunku przełęczy.
Ok. 15:30 rozbijaliśmy już namioty. Jędrek i Kuba wybrali kąpiel w leżących niedaleko jeziorkach
[foto],
pozostali tradycyjne mycie w potoku. Potem wyczekiwana kolacja i spanie.
Anka
«
1 ·
2 ·
3 ·
4 ·
5 ·
6 ·
7 ·
8 ·
9 ·
10
»
|