Strona główna Ekipa Wyprawy Porady Linki Projekty Galeria

   EKSTREMA.NET » Wyprawy » Rosja 2008

Relacja z wyprawy w Ałtaj – Pasma Północnoczujskie i Kurajskie

Rosja, 16 lipca – 23 sierpnia 2008

«    1  ·  2  ·  3  ·  4  ·  5  ·  6  ·  7  ·  8  ·  9  ·  10    »

16 VIII 2008, sobota: DZIEŃ 32

„Daaa Bijska!!!”

Potok Mały Ułagan (1260) → Ust'-Ułagan (1240) → AktaszOngudajSzebalinoGornoałtajskBijsk

→ 5.2 km↑ 0 m↓ 20 m (tylko marsz)

Pobudka? Hmm, tak, żeby wyjść 5:45. Najpóźniej...

W środku snu (Tatry latem z mamą i tatą :) ) nagle jakiś niespodziewany bip – co u licha? No tak, Przema komóra, czyli 4:30 – i wszystko stało się jasne, mimo że „za oknem” jeszcze zupełnie ciemno i chmury na niebie całkiem szczelne. Zbieranie się bez śniadania nie zajęło nam dużo czasu i o wyznaczonej porze wędrowaliśmy kolejny raz żwirówką do Ust'-Ułaganu, trochę zaspani, a za nami nasz tymczasowo wierny sobaka, mocno podbudowany wczorajszą porcją ryby w pomidorach z filtrem... Wędrujące na pastwiska krowy przyglądały się nam ciekawie.

Do miasteczka dotarliśmy ok. 7 i okazało się, że to był dobry czas, bo ponoć autobus, który miał jechać o 7:30 do Gornoałtajska, odjechał wczoraj wieczór – cóż, trafił się komplet ludzi... A na dziś została nam do wyboru gazelka w postaci toyoty noah – w sam raz na 6 osób + kierowca, za 700 rubli od głowy. Oczywiście pies zostaje! Ułagan żegnał nas kroplami coraz silniejszego deszczu – znowu byliśmy za wcześnie i znowu okazało się, że to w samą porę.

Nasza toyota [foto] była oczywiście rodowitym Japończykiem z kierownicą z prawej [foto] (jak bardzo wiele samochodów tutaj, które sprowadzane są przez Władywostok) i bardzo wytłuczonym zawieszeniem (2 lata jeżdżenia po ałtajskich „drogach” dało się we znaki...). Asfalt, którym 2 dni wcześniej wędrowaliśmy do Ułaganu, niebawem się skończył i szarżowaliśmy po żwirowych traktach, omijając wszystkie dziury – nasz ałtajski kierowca nieraz musiał tędy jeździć. A poza tym lubił depnąć na gaz (choć automatyczna skrzynia biegów mocno go ograniczała...).

Znad gór unosiły się tumany chmur i wciąż padało. Do tego było zimno i wyjątkowo paskudnie musiałoby się przedzierać górskimi bezdrożami. Po cichu cieszyliśmy się, że to zostało już za nami. Mijaliśmy rozmaite jeziora i jechaliśmy skalistymi wąwozami coraz bliżej Aktasza. Przekroczyliśmy przełęcz 2080 m, na której mieliśmy krótki postój – mnóstwo wstążek, rzeźba, pod nią cukierki i monety – urokliwe miejsce [foto]. Mijaliśmy kilka wielkich ciężarówek, które wspinały się pod górę ciężko dysząc i nic sobie nie robiąc z ograniczenia do 10 ton na mostkach.

W Aktaszu wyjechaliśmy na Trakt Czujski i wkrótce zamknęliśmy koło naszej wędrówki w Czibicie, mijając miejsce, gdzie 26 dni wcześniej wysiedliśmy z busa. Trochę rozmawialiśmy z kierowcą, który okazał się być bardzo miłym człowiekiem. W latach 80-tych służył w wojsku i był na placówce pod Berlinem. Ponoć upolował sarnę z automatu...

Droga szybko uciekała spod kół [foto]. Ułagan – 7:10, Aktasz – 8:40, Gornoałtajsk – 14:30. Nie spiesząc się specjalnie, robiliśmy postoje na przełęczach. Czike-Taman trochę mnie rozczarowało swą „komercyjnością”, ale droga wykuta w skale robi wrażenie!

Na dworcu żegnała nas nasza gornoałtajska znajoma, która tak pomogła nam przy registracji [foto]. Przyniosła nam wór czekoladek, na które już chyba tylko Jędrek mógł patrzeć przychylnie, bo po zjedzeniu zakupionych w Ułaganie ciastek zwyczajnie nie mieliśmy miejsca w brzuchach. Zostaliśmy wypytani o wyprawę, potem jeszcze zabrała nas do sklepu z pamiątkami i książkami, w którym nic nie kupiliśmy... Zrobiliśmy za to zakupy ezoteryczne w sklepiku na dworcu, bogacąc się o nalewki z marala i takie tam specjały. Szybkie fotki pamiątkowe i hop, do autobusu „daaa Bijska!”. Stary ikarus dowiózł nas w 2 godziny dokładnie pod Misję Bijsk. Poczułam się jak w domu. W jeden dzień zjechaliśmy spod ałtajskich szczytów na niziny.

Powitania z księdzem Andrzejem, siostrami Koreankami, Krzychem (któremu udało się tu dotrzeć w ciągu 1 dnia stopem, gazelą i autobusem), mycie w polowym prysznicu, kolacyjka przy stole, pogaduchy, pranie, zakupy. Totalny luz i poczucie komfortu. Śpimy na strychu w luksusowych warunkach i mamy zamiar wylegiwać się do południa. :)

Natalia

17 VIII 2008, niedziela: DZIEŃ 33

Historia za 50 rubli

Bijsk

Miękki materacu! Ty jesteś jak zdrowie, kto spał na tobie, niech o tym opowie. A spał na nim tej nocy każdy z nas, więc o poranku wszyscy swój zachwalali i na śniadanie niespiesznie się udawali. Wśród śniadających dało się wydzielić dwie wyraźne grupy. Pierwsi uważali, że musli jest z dupy i przedkładali nad nie świeży smak pieczywa, zakupionego w Bijsku dnia poprzedniego. Inni widząc, że płatków jest na tyle dużo, że grozi im przebycie kolejnych 5000 km, postanowili im tej podróży oszczędzić. Wśród nich byłem ja i powiedzieć muszę, że smak mleka w proszku, z dodatkiem „namokających” płatków owsianych, do cudów Ałtaju nie należy.

Dwie godziny oczekiwania na mszę świętą każdy wypełniał, jak mógł. Celem jednych był Aniks, sklep nieustępujący tu popularnością naszemu przesławnemu Tesco, a innych, jakże by inaczej, materac. Wylegiwanie przerwało bicie dzwonów. Msza o 11:30 już niedługo.

Mszę odprawiał ksiądz Andrzej po rosyjsku. Do śpiewu nakłaniały koreańskie siostry zakonne. W kościele ludzi, jak to bywa, wiele. Wiele jak na tak maleńką kaplicę.

Po mszy ksiądz zaprasza na herbatę. Czaj jak czaj, typowy, ale ciasta pyszne. Zakonnice spisały się na medal. Nomen omen na olimpiadzie mamy już 2 złote, 3 srebrne i 1 brąz, a siatkarze szaleją.

Pogaduchy z księdzem trwały chwilę. Ich wiodącym tematem był stan tutejszej Polonii i rosyjskich akademików, będących jednym z powodów ucieczki naszych rodaków do ojczystych uczelni.

Tymczasem na polu coraz więcej chmur. W Złotych Górach mamy teraz złote lanie, a tu deszcz raczej niegroźny i naszego wyjścia do muzeum nie opóźnia. Ubieramy się i ruszamy. Mijamy most na Bii, plecy Lenina [foto] i wpadamy na ulicę jego imienia, aby dotrzeć do nieimponującego „gmachu” muzeum (ul. Lenina 134). Inostranne grażdanstwo ma przeznaczoną specjalnie dla siebie rubrykę w tabeli cen. Liczba określająca płatność jest największą liczbą na całej kartce i stanowi kwadrat ceny dla rosyjskiego studenta. Jako że jesteśmy z Polski i kwalifikujemy się do tych bliższych inostranców, i w dodatku jest nas 7, dostajemy 50-procentową bonifikatę. Płacimy w sumie 400 rubli, w tym Jędrek dodatkowo jeszcze 50 za możliwość fotografowania. (Zadanie: Ile płaci rosyjski student?) Oglądamy eksponaty przedstawiające głównie historię regionu [foto]. Nie brakuje sali poświęconej Sojuzowi.

Powrót z muzeum umila nam widok różnej maści kotów. Wpadamy też do cerkwi [foto]. Przemo zjada rosyjskiego hamburgera, a ja toczę debatę porównawczą o stanie motoryzacji w Rosji i w Polsce ze sprzedawcą szaszłyków. Mając w planie kolację w towarzystwie księdza, kupujemy żywoje piwo. Jego część zostanie wypita wcześniej...

Pobyt na Ałtaju bez wizyty w bani byłby jak musli bez bakalii, czy też zaćmienie Słońca bez ładnej pogody. Banię posiada ksiądz. Skoro okazja się nadarza, korzystamy. Najpierw wchodzą dziewczyny, potem my. Bania jest trzypokojowa. Pomieszczenie pierwsze służy do przebierania się. Bierzemy ze sobą piwo. Zrzucamy wszystko, co mamy na sobie. Jest bardzo gorąco, a po wejściu do drugiej sali z kranikiem z zimną wodą, który stanowi ratunek przed piekłem tej trzeciej, upalnie. Faktycznie, w pokoju numer 3 rozpoczyna się piekło. Termometr pokazuje 80°C, podobno niewiele jak na klimat ałtajskich bań. Siedzimy tu około 10 minut. Jesteśmy cali mokrzy. Każdy ewakuuje się w swoim czasie do pokoju numer 2, aby polać się zimną wodą, a potem do pokoju numer 1 na żywe piwko. I tak 3 razy.

Pobyt w bani nie wpływa obojętnie na stan żołądków, które i tak wcześniej były już puste. Kolacja jest więc naturalnym etapem dnia, a okraszają ją pielmieni podgrzane na wodzie przez dziewczyny. Wnet przychodzi ksiądz i robi się bardzo wesoło. Słyszymy wiele opowieści o absurdach Rosji, a także o ałtajskich przygodach, których ze względu na brak miejsca i czasu nie przytoczę. Potem wszyscy udali się na swój zasłużony sen na miękkim materacu.

Kuba

18 VIII 2008, poniedziałek: DZIEŃ 34

Wkusnyj wozduch

Bijsk

Tydzień zaczęliśmy po Bożemu. Wstaliśmy wcześnie, aby zdążyć na mszę o 8, którą – ze względu na nas – ksiądz Andrzej odprawił po polsku. Tego też dnia poznaliśmy odpowiedź na kłopotliwe pytanie zadawane rodzicom przez ich małe, upierdliwe pociechy – co ksiądz nosi pod sutanną. Dla dobra sprawy szczegółów nie zdradzam. Potem pamiątkowe zdjęcie z naszym gospodarzem i siostrami Aretą i Agnesą [foto], a następnie wyjście na miasto.

W ciemno można strzelać, że w całej Polsce nie ma miasta brzydszego niż Bijsk. Prawdopodobnie dotyczy to wszystkich miast rosyjskich (poza Moskwą i Petersburgiem), srogo doświadczonych radosną twórczością architektów socjalistycznych. Widać, że nikt nie miał pomysłu na zabudowę miasta – obskurne bloki stoją obok rozlatujących się, drewnianych chałup, naprzeciwko nowo powstałych centrów handlowych, sąsiadujących ze starymi kamienicami, a pomiędzy tym wszystkim krajobraz urozmaica ceglany, odymiony komin. Mimo to postanowiliśmy sprawdzić, co Bijsk ma do zaoferowania. Rynek nie oznacza tutaj zabytkowego centrum jak w większości polskich miast, ale wielkie targowisko, gdzie straganiarze oferują wszystko – od czosnku po dresy z paskami. W stojącej nieopodal zadaszonej hali można kupić mięso, wreszcie prawdziwe, nieprzemielone, niezapuszkowane mięso w kawałach. Świadectwo temu dawały trzy uśmiechnięte świńskie głowy, leżące tuż przy wejściu [foto]. Kupiliśmy tu jakieś warzywa i miód, ponoć znacznie lepszy od tego z Traktu Czujskiego.

Następnie wróciliśmy pod muzeum im. W.W. Bianki i stamtąd każdy poszedł, dokąd chciał. Ostatecznie wszyscy spotkaliśmy się w dużym centrum handlowym Maria-Ra niedaleko mostu na Bii. W tamtejszej księgarni kupiłem przewodnik turystyczny po Kraju Ałtajskim i Republice Ałtaju za przyzwoitą cenę – 285 rubli. Ponadto są tam sklepy spożywcze, odzieżowe i parę innych – taka pomniejszona Galeria Krakowska.

Po południu pogrzaliśmy się w bani. Dzisiejsze pocenie urozmaiciły miękkie dębowe witki (z liśćmi), moczone w ciepłej wodzie, którymi trzeba się okładać po ciele, uważając na miejsca wrażliwe, czerpiąc z tego samą przyjemność. Przynajmniej takie jest założenie. Oprócz tego atrakcją było polewanie rozgrzanych kamieni wodą z piwem, zmieszanych w proporcji 20:1, dzięki czemu banię wypełnił wkusnyj (nie krasiwyj, bo krasiwaja to może być diewoczka) wozduch. Takie patenty przedstawił nam Wiktor Iwanowicz, pomocnik księdza. Ja, szczerze mówiąc, po jednej sesji byłem już wystarczająco nasycony parą, ale pozostali pocili się ostro. Aha! Dziś temperatura wyraźnie przekraczała na początku 90°C.

Wieczorem poszedłem z Kubą do pobliskiej restauracji "Na Czujskim", gdzie w telewizji mogliśmy popatrzeć na transmisję z Pekinu. Pokazywali akurat stadion lekkoatletyczny, a na nim głównie Elenę Isinbajewą, która zapewne zmiażdżyła rywalki. Transmisję przerwały rosyjskie wiadomości „Wriemia”. Zaskoczeniem dla nas było pokazywanie przemówienia Miedwiediewa na temat konfliktu z Gruzją przez dobre 5 minut bez przerwy oraz bzdurne informacje pod koniec dziennika o jakichś świniach z wiochy pod Omskiem. Daliśmy ciała, bo tymczasem na innym programie dalej transmitowano olimpiadę, tym razem gimnastykę – skok przez konia. Poszczęściło się nam, obejrzeliśmy zdobycie złota przez Leszka Blanika, potem dekorację, ale w momencie gdy miał zacząć się nasz hymn, komentatorzy skazali „do swidania”. Oburzeni, ostentacyjnie wyszliśmy. Trzecie miejsce zajął Rosjanin – jakżeby można było pokazać w państwowej telewizji rosyjskiej flagę polską wyżej niż rosyjską?!

Na koniec dodam, że widać tu już oznaki jesieni: chmur na niebie dużo, trochę pada, liście opadają z drzew i nie ma takiej lampy jak w lipcu. Żebyśmy tylko zdążyli jeszcze kawałek lata spędzić w Polsze...

Przemek

19 VIII 2008, wtorek: DZIEŃ 35

Pasteryzowane wspomnienia

BijskBolszaja Rieczka (Большая Речка) → BarnaułRiebricha (Ребриха) → Kułunda (Кулунда) → ...

W dzisiejszym dniu godzina pobudki nie była istotna, dlatego zostanie pominięta. Pociąg do Moskwy wyjeżdża dopiero o 16:00. Przed południem mamy sporo czasu na pakowanie się, sprzątanie i zrobienie zakupów na drogę. Poranek i przedpołudnie upłynęły leniwie. W Misji Bijsk spokojnie – z przyjezdnych zostaliśmy tylko my. Po obiedzie, ok. 14:00, zbieramy się do wyjścia. Siostry Areta i Agnesa żegnają nas bardzo serdecznie. Na drogę dostajemy powidła jabłkowe [foto], w których przygotowaniu mieliśmy swój mały wkład. Jeden słoiczek chowamy głęboko do plecaka. Otworzymy go w Krakowie późną jesienią, jak już wszyscy znowu się tam znajdziemy. Przy oglądaniu zdjęć i wspominaniu wyprawy będzie jak znalazł. Zapach i smak ostatniego dnia spędzonego w Bijsku... Żal wyjeżdżać.

Na dworzec dostajemy się autobusem. Zostawiamy plecaki i robimy wypad na pobliski targ. Kupujemy owoce na drogę oraz bieliaszy. Mała budka przy drodze, a w niej dwie słusznych kształtów kobiety zagniatają ciasto. Drzwi szeroko otwarte, cały pył uliczny swobodnie wciska się do środka. Na niespełna 3m2 mieści się wytwórnia i jednocześnie miejsce sprzedaży bieliaszy, pirożków i innych niesamowitych bułek z przeróżnym nadzieniem i o bajkowych kształtach. Niebo w gębie. W Polsce takich miejsc już nie ma, bo dawno zostały zamknięte przez sanepid. A tu – maleńkie pomieszczenie bez wody, z lodówką upchniętą gdzieś pod sufitem, pod kątem zdecydowanie odbiegającym od prostego. To jest duch przedsiębiorczości! I da się! Ceny przystępne, jedzenie z daleka pachnie kusząco, do rąk trafia świeże i gorące, a po pierwszym kęsie okazuje się, że wprost rozpływa się w ustach.

Na dworcu dowiadujemy się od miejscowego, że w Katuni „Ałtajcy ubili rusałkę”, ogromną jak człowiek i o azjatyckich rysach twarzy. Widząc niedowierzanie rysujące się na naszych twarzach, rozmówca przyprowadza kolegę. Oglądamy na komórce filmik zdobyty od rybaków, którzy wyłowili okaz. Hmm... ciekawe ile w tym prawdy.
[Po powrocie do Polski znaleźliśmy ten film na youtube: [link]. Pozostawiamy go indywidualnej ocenie. – przyp. PK]

Z Bijska wyjeżdżamy zgodnie z planem [foto]. Pani prowadnik (są dwie: Ałła i Tatiana) przed wpuszczeniem nas do pociągu sprawdza każdemu bilet i paszport. Następnie możemy wygodnie rozlokować się w przedziałach. O 16:45 zatrzymujemy się w Barnaule. Mamy dwie godziny postoju. Idziemy na lody, a potem zobaczyć znajdujące się niedaleko dworca miejsce pamięci poświęcone ofiarom Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Wieczorem zasiadamy do gry w karty i przy wódce nabytej w Ust'-Ułaganie upływa czas. Trunek „Gornyj Ałtaj” destylowany był chyba tylko raz... Zapachu acnosanu nie da się nie zauważyć. Taki urok. A mapka na etykiecie pozwala nam znów podróżować z północy na południe po Republice Ałtaju. Każdy kolejny wypity kielon przybliża nas do Mongolii, czyli końca mapy i dna butelki...

Anka

«    1  ·  2  ·  3  ·  4  ·  5  ·  6  ·  7  ·  8  ·  9  ·  10    »


© 2008   –   Zespół EKSTREMA.NET