Relacja z wyprawy w Ałtaj Pasma Północnoczujskie i Kurajskie
Rosja, 16 lipca 23 sierpnia 2008
«
1 ·
2 ·
3 ·
4 ·
5 ·
6 ·
7 ·
8 ·
9 ·
10
»
8 VIII 2008, piątek: DZIEŃ 24
Lekkość chodzenia na lekko
Dolina Kurajki (2360) →
Pik Kurajski (3170) →
dolina Prawego Kubadru (Правый Кубадру, 2560)
→ 8.7 km
↑ 890 m
↓ 690 m
Wschodzące słońce oświetla nasz dzisiejszy szczyt, Szczyt 3190 póki co tak go
nazywamy, bo na naszej mapie jest on bezimienny. Poranne światło i ciepło dochodzi dość szybko
do naszego obozu, gdyż grzbiety położone po wschodniej stronie doliny nie są zbyt wysokie.
Standardowa pobudka koło 7, mycie, ubieranie, szamanie, pakowanie i w drogę!
Plecaki ciężkie po zakupach w Kuraju jedzenia niby dużo, ale część z nas już dziś dochodzi
do wniosku, że trzeba będzie oszczędzać i że do Ułaganu dojdziemy na oparach paliwa...
Pocieszający jest fakt, iż dzisiejsze wyjście szczytowe jest na lekko ciężkie
plecaki zostawimy na przełęczy (około 2550 m n.p.m.), a dalszą trasę granią na szczyt przejdziemy,
mając ze sobą czekoladę, bidon z piciem i aparat fotograficzny.
Składowisko naszych plecaków staje
się stopniowo coraz mniejsze, gdy konsekwentnie nabieramy wysokości podchodząc na szczyt.
Początkowo trawiastym terenem, później po piargach i po coraz większych głazach osiągamy kopulasty
przedwierzchołek Szczytu 3190, zbudowany z malowniczych, czerwonych skałek
[foto].
Po krótkiej
przerwie rozpoczynamy dalszą drogę w kierunku głównego wierzchołka, który wydaje się nieodległy.
Rzeczywiście, wyjście na niego zajmuje około pół godziny wędrówki skalną granią
[foto].
Jest dość krucho,
sypko, a miejscami ekspozycja narasta. Po zdobyciu góry około godziny 12 stwierdzamy, że powinna
ona nosić nazwę Pik Kurajski i taka nazwa zostaje wpisana do GPS-u, który wskazuje
wysokość 3170 m n.p.m. Widok z wierzchołka jest imponujący w zasięgu wzroku same góry...
Biełucha, najwyższy szczyt Ałtaju, lodowcowe wierzchołki Pasma Czujskiego, wierzchołki Kurajskiego
Chriebietu, jeziora... Po dogłębnym przeanalizowaniu widoku, wykonaniu zdjęć panoramicznych
i pamiątkowych
[foto],
rozpoczynamy zejście tą samą drogą, do plecaków. Schodzi się nam dość szybko,
kolana nie bolą od wyhamowywania ciężaru własnego i plecaka wyjścia na lekko
bardzo się nam podobają. Po dojściu do naszych bagaży obiad i krótka sjesta. Później udajemy się
do nieodległego jeziora na wysokości około 2520 m n.p.m.
[foto]
i tam zakładamy biwak. Płytka woda przy
brzegu kusi, niektórzy korzystają więc z ciepłej wanny, a bezwietrzna pogoda daje
okazję do czerpania 100% przyjemności z kąpieli.
Popołudnie upływa na plątaniu się po okolicy i szukaniu trasy na jutrzejszą penetrację.
Kolacja, mycie zębów i kładziemy się do namiotów. Kropiący deszcz, podmuchy wiatru i nieodległe
grzmoty dają nadzieję na kolejną ciekawą noc... A może przejdzie bokiem i jutro znowu obudzi nas
szron na tropikach namiotów i piękna pogoda? Zobaczymy...
Jędrek
9 VIII 2008, sobota: DZIEŃ 25
Widok na trzynaście jezior
Dolina Prawego Kubadru (2560) →
Pik Trzynastu Jezior (3385) →
dolina Prawego Kubadru (2560)
→ 8.5 km
↑ 825 m
↓ 825 m
Świta. Czuję to każdym porem skóry, więc szybko otwieram oczy. Spokój i cisza, jakie wokoło
panują, mogą mieć dwojakie znaczenie albo jeszcze zbyt wcześnie, albo pogoda każe
wszystkim nie wychylać nosów ze śpiworów. Zegarek wskazuje 5:50 pewnie jeszcze zdążę
na wschód słońca! Spodnie na tyłek, polar na grzbiet, aparat pod pachę i już rozchylam poły
namiotu omal nie krzyczę z zachwytu! Szczyt zamykający dolinę płonie odcieniami czerwieni
i pomarańczy
[foto],
tafla jeziora odbija te wszystkie rozkosze. Złote Góry... Przez godzinę szwędam się
po okolicznych pagórach, zazieram gdzie się da, pstrykam fotki. Kiedy wracam, nadal wszyscy śpią,
więc i ja wskakuję do śpiwora, żeby rozkoszne ciepło gęsi rozgrzało moje członki.
Coś się zaczyna ruszać koło 8, a pół godziny później nawet Kuba i Przemo zaczynają wykazywać
pewne oznaki aktywności. (Jak można spać 11 godzin, u licha?!...) Siostry postanawiają oszczędzać
kolanka i zrobić sobie dzień odpoczynku w rajskiej scenerii, natomiast reszta (Jędrek, Kuba,
Przemo i ja) podejmujemy się roli grupy desantowo-szturmowej i po niespiesznym śniadaniu wyruszamy
w górę naszej doliny (Prawy Kubadru). Pogoda jak wczoraj pełne słońce, szalona temperatura,
lekki wiaterek pozwalający jakoś trzymać się przy życiu. Wyglądamy jak zgraja fircyków z torbami
i torebkami zaadaptowanymi z bocznych kieszeni plecaka, wora na namiot czy błękitno-szafirowej
materiałowej siaty. Super.
Po drodze mijamy jeszcze 2 wyższe jeziora i kilka wyschniętych. Wodospady, skałki, kaskady;
połączenie marszu, skoków i leciutkiej wspinaczki wyprowadza nas w najwyższe piętro doliny,
gdzie widać już drogę nieciekawym piarżystym żlebem na przełęcz i szczyt 3267 m. Prezentował się
jednak trochę nijako, szczególnie w porównaniu z kolorowym, imponującym i co najważniejsze
OSIĄGALNYM kolosem po prawej. Na decyzję nie trzeba było dużo czekać i już pruliśmy w górę
po ustabilizowanym piarżystym grzbiecie wprost na szczyt
[foto].
Na deser jeszcze krótka, lekko
eksponowana, ale szeroka grańka i stanęliśmy tam, skąd można było iść już tylko w dół. Od podjęcia
decyzji na 2795 m do szczytu (3385 m) minęła dokładnie godzina... Widoki wprost niewiarygodne
na cały świat!
[foto]
[foto]
Nasza wczorajsza zdobycz wyglądała na jakiegoś pyrtka... Zupełnie nie mogliśmy się
napatrzeć na wszystkie cuda, napstrykaliśmy trochę zdjęć i trzeba było powoli schodzić wszak
zdobycie szczytu do dopiero połowa sukcesu. Zafundowaliśmy sobie jeszcze zbieg piargiem
[foto],
który o dziwo świetnie się trzymał i nic nie jechało 200 metrów w pionie w 3 minuty
nieźle. :) Obiad nad najwyższym z jezior połączyliśmy z obserwacją kolejnych skalnych zwierzaków,
być może susłów
[foto],
a potem już tylko w dół i w stronę obozu, i do ciepłego jeziora i potoku
na mycie w pełnym słońcu, tym razem bez złośliwych chmur zasłaniających nam ciepłe promienie.
Pełne popołudniowe lenistwo rozpoczęło się na dobre. Wylegujemy się w oczekiwaniu na upragnioną
kolacyjną porę.
Tymczasem Siostry zakosztowały dziś dwojakich kąpieli: i wodnych, i słonecznych, i spędziły ten
dzień jeszcze bardziej leniwie.
I wszyscy są zadowoleni!
Natalia
10 VIII 2008, niedziela: DZIEŃ 26
Kiszki marsza grają
Dolina Prawego Kubadru (2560) →
zbieg Prawego i Lewego Kubadru (1920) →
Krowia Dolina (2160)
→ 11.3 km
↑ 240 m
↓ 640 m
Oszukałem głód!
Jak?
Zjadłem śniadanie. :)
?
Nasze posiłki to prawdziwe oszustwo pozwalają utrzymać głód w ryzach, ale daleko im do
zaspokojenia naszych energetycznych potrzeb. Oczywiście nie umieramy tutaj z głodu, ale chroniczny
brak uczucia sytości jest dalece niekomfortowy. Dlatego każdy stara się walczyć z tym na własną
rękę. Jedną z przyjętych taktyk jest sen regenerujący organizm, a jednocześnie odsuwający
uporczywe myśli, wciąż krążące wokół jedzenia. No, chyba że się przyśni. ;)
Kondycja psychiczna zaś na najwyższym poziomie. Wszakże głodówka oczyszcza umysł i ciało, i być
może uda nam się osiągnąć jakieś wyższe stany świadomości w tej ałtajskiej głuszy. :)
A tymczasem po godz. 9 opuszczamy naszą bajeczną dolinę i schodzimy wzdłuż Prawego Kubadru.
Trasa wiedzie wśród traw i łagodnych falistości terenu i jest coraz gęściej znaczona krowim
gównem. Wkrótce też uderza nas dusząca fala odoru z obory i zaraz po tym natrafiamy na
sprawczynie całego bałaganu, pasące się beztrosko wśród górskiej scenerii. Po przedarciu się
przez krowią gęstwinę, raźnym krokiem osiągamy modrzewiowo-limbową tajgę. Na szczęście jej
cudowny zapach nie jest zmącony wonią bydła rogatego. Do czasu. Zaciekawione krasule
postanowiły podążyć naszym śladem i zaraz zostajemy otoczeni przez całe stado świdrujące
nas swoimi oczkami. Turyści tutaj to chyba nieczęsty widok. My, odkąd weszliśmy w Pasmo
Kurajskie, nie spotkaliśmy nikogo.
Ruszyliśmy dalej, a krowy za nami. Na szczęście na naszej drodze był lichy drewniany mostek na
potoku Kurkurek (Куркурек)
[foto],
a okolica zagrodzona niewielkim płotkiem. Przeszkoda nieszczególna, ale
wystarczająca aby zatrzymać krowi marsz.
Po dotarciu do małej przełączki z ałtajsko ustrojonym drzewem, postanowiliśmy zejść wprost na
lewo, aby przekroczyć oba Kubadru zanim jeszcze stworzą wspólny wartki potok. Po łące o
znacznym nachyleniu
[foto]
zeszliśmy do Prawego Kubadru. Po jego przekroczeniu trzeba było jeszcze
trochę powalczyć, żeby dotrzeć do Lewego. Znów spora stromizna, ale widoki doprawdy niezwykłe.
Drzewostan limbowo-świerkowy z domieszką modrzewia, a runo to mozaika mchów, w których zapadamy
się nieraz do pół łydki. Porosty zwisające z gałęzi i obrastające płatami kamienie. Całość
urozmaicało nam objadanie napotkanych krzewów porzeczek i agrestu. Zapach tajgi unosił się
w powietrzu. U nas w takim miejscu już dawno utworzono by obszar chroniony, zakazując wstępu
postronnym obserwatorom. Tutaj przyroda sama przez swoją niedostępność broni się przed łapczywą
ręką ludzką.
Lewy Kubadru (Левый
Кубадру) przekroczyliśmy bez problemów. Na drugim
brzegu trzecie śniadanie, a potem skręcamy
w wybraną przez nas do penetracji dolinę. Zaczęło się ostrą wyrypą w górę. Chcieliśmy wyjść ponad
granicę lasu, ale zbocze po lewej stronie potoku ukazało nam stromiznę większą niż oczekiwaliśmy.
Kijki wcale nie były pomocne w zdobywaniu wysokości. Przy każdej niemal próbie podparcia zapadały
się prawie do połowy w gęstym mchu. I ta dzikość, która jeszcze do południa zachwycała, teraz stała
się zmorą. Po ścieżce ani śladu. Gdy z potem na czołach wychodzimy ponad las, przecieramy oczy ze
zdumienia. W naszej dziewiczej dolinie pasą się konie i krowy...
[foto]
Pewnie wszystkie zwierzęta dotarły tu wzdłuż prawej strony potoku. Znajdujemy miejsce na biwak
i w towarzystwie przechadzającego się bydła rozpalamy upragnione od wielu dni ognisko
[foto].
Aśka
11 VIII 2008, poniedziałek: DZIEŃ 27
Odwrót
Krowia Dolina (2160) →
Krowia Dolina (2555) →
Krowia Dolina (2200)
→ 6.8 km
↑ 395 m
↓ 355 m
Wstajemy o 6:00. Na pierwszy rzut oka widać, że z pogodą jest coś nie tak
[foto],
choć jeszcze nic tak
naprawdę nie zapowiada nagłej zmiany. Po śniadaniu chmur zaczyna już szybko przybywać. Ruszamy
o 8:15, ale nasze tempo chyba nie zdradza entuzjazmu. Na łączce przy potoku zostawiamy plecaki,
żeby na lekko zaatakować szczyt, który na mapie ma wysokość 3355 m. W powodzenie planu nikt na
starcie nie wierzy, bo patrząc w stronę wierzchołka, widać jedynie spowijające go chmury, które
z każdą chwilą ciemnieją.
Przekraczamy dwa razy strumień i podchodzimy w prawo piargiem. Tam oficjalnie ma miejsce zmiana
planu. Odnotowujemy na GPS-ie wysokość 2555 m, a na naszych ciałach pierwsze krople deszczu.
Schodzimy w dół, w kierunku większego jeziora. Na szczęście nie rozpadało się. Widać dostaliśmy
tylko subtelne ostrzeżenie. Nad jeziorem kręcimy się jeszcze jakiś czas. Jemy po batonie. Potem
schodzimy w dół do naszych plecaków, a potem w pobliże miejsca wczorajszego biwaku, ścigając się
z pogodą. Wygrywamy. Namioty udaje się nam rozbić na długo przed deszczem. Wszyscy są trochę
zmęczeni, a niektórzy nawet zasypiają. Jedynie Natalia wybiera się na mały obchód okolicy.
Odwiedza między innymi nieodległy skalny wąwóz
[foto].
Potem nastaje pora obiadowa i pora pierwszych kropel deszczu. O reszcie już nie piszę bo nie ma
sensu. Nudy.
Kuba
«
1 ·
2 ·
3 ·
4 ·
5 ·
6 ·
7 ·
8 ·
9 ·
10
»
|