Relacja z wyprawy w Ałtaj Pasma Północnoczujskie i Kurajskie
Rosja, 16 lipca 23 sierpnia 2008
«
1 ·
2 ·
3 ·
4 ·
5 ·
6 ·
7 ·
8 ·
9 ·
10
»
19 VII 2008, sobota: DZIEŃ 4
Kazachska niespodzianka
... →
Drużynino (Дpyжининo) →
Swierdłowsk (Cвepдлoвcк) →
Tiumeń (Tюмeнь) → →
Iszym (Ишим) →
Omsk (Oмcк) → ...
Rozpoczyna się czwarty dzień naszej podróży koleją transsyberyjską. Wszystko toczy się swoim rytmem
pobudka, śniadanie, narzekanie na nocne warcholstwo współpasażerów wagonu. Wpadamy na pomysł
sprawdzenia długości postojów pociągu powrotnego relacji, zdawałoby się idealnej dla nas,
Nowosybirsk-Kupiańsk (na Ukrainie). I czytamy kolejno: Barabińsk 18 minut, Omsk 25
minut, Isilkul 50 minut (gdzie to jest?), Pietropawłowsk 32... W tym momencie zrzedły
nam miny. Okazało się, że nasz pociąg powrotny jedzie przez Kazachstan. Szczęście w nieszczęściu
nie kupiliśmy jeszcze biletów. Trzeba znaleźć inne połączenie
[foto].
W wydrukowanych przez Kubę
rozkładach sprawdziliśmy połączenie do Moskwy z przesiadką w Ufie. Poszliśmy po radę do
prowadnicy. Powiedziała, że bez wiz do Kazachstanu nie wjedziemy [po miesiącu dowiedzieliśmy
się, że to nieprawda], ale podobno da się to nieoficjalnie załatwić przez łapówki. Ponadto
Baszkiria (w tym Ufa) rządzi się swoimi prawami i bez dawania w łapę też się nie obejdzie.
Pani wymieniła nam ze cztery rodzaje służb mundurowych, które są łase na diengi, więc
porzuciliśmy ten plan powrotu. Pozostało czekać na przyjazd do Nowosybirska i szukanie tam wolnych
miejsc bezpośrednio do Moskwy.
A tymczasem w południe zawitaliśmy do Swierdłowska (Jekaterynburga) na umownej granicy Europy i Azji
[foto].
Do okazałych budynków dworców kolejowych już przywykliśmy: przestronne hale, wyuzdane wielkie
żyrandole, czystość i porządek. Korzystając z 50-minutowej przerwy, zrobiliśmy małe zakupy przed
budynkiem dworca, jakieś tam lawasze i pirożki z kartoszkom. Potem jazda dalej.
Z nudów wciągnąłem się w poznawanie pozytywistycznych losów profesora Wilczura i Łucji Kańskiej
lepsze to od gapienia się w okno. Z ciekawszych rzeczy to jeszcze postój w Tiumeniu
[foto],
najbardziej wysuniętym na północ punkcie naszej trasy (57ºN), gdzie silnie i orzeźwiająco
wiało. Aha! Rozbroiła nas jeszcze scena, gdy nasz prowadnik, przed wyjściem pasażerów
na peron, wytarł ściereczką poręcz obok schodów.
Wieczorem zepsuła się klima i prowadnik otworzył okna, niektóre siekierą. Jędrek mógł wreszcie
robić zdjęcia nie przez szybę
[foto],
jednak krople cieczy zastanawiającego pochodzenia, lecące z
wcześniejszych wagonów (wszystkich jest już około 15), osiadały na obiektywie i jego twarzy.
Po tej karkołomnej sesji zdjęciowej przezornie poszedł się umyć. W przedziałach okna nadal
pozostały zamknięte. Aby wpuścić choć trochę świeżego powietrza, którego brakowało w przedziałach
zwłaszcza po emocjonującej grze w karty, kiedy to atmosfera znacząco się zagęściła, należało
zostawić uchylone drzwi na korytarz. Niestety naszym rodakom po wczorajszej libacji jeszcze było
mało. Dziś ostro dali do pieca niebogate w polot przyśpiewki i dysputy o głęboko ukrytym sensie
Kuba słyszał jeszcze o świcie. Nawet stopery do uszu niewiele pomagały. Na koniec imprezowicze
przenieśli się do wagonu restauracyjnego dawać świadectwo o mieszkańcach polskiej ziemi. Szkoda,
że po drodze przez kilka wagonów płackartnych jakiś Igor albo inny Jurij przysłowiowo nie obił
im mord.
Przemek
20 VII 2008, niedziela: DZIEŃ 5
Poczekalnia
... →
Barabińsk (Барабинск) →
Nowosybirsk (Новосибирск) → →
Czeriepanowo (Черепаново) →
Ust'-Talma (Усть-Тальма) → ...
Kolejny poranek w transsibie. Budzik został nastawiony na 8:00, ale i tak udało nam się wcześniej
pozwlekać z łóżek. Potem powolne pakowanie i przytraczanie do plecaka wszystkiego tego, co już
w żaden sposób nie chciało się zmieścić w środku. Od czasu do czasu przedziały odwiedzały kobiety
sprzedające jeszcze gorące pirożki, wielkie moherowe czapy, wełniane chusty, szale i wiele
innych rzeczy. W poprzednich dniach oferowano nam najróżniejsze kufry, kuferki, puzderka,
skrzyneczki. Co stacja to inna historia i kto wie, może gdyby nie ciężkie plecaki, ktoś z nas
dałby się w końcu namówić na taką pamiątkę.
Z pociągu wysiedliśmy w Nowosybirsku o godz. 10:40. Przed nami roztaczała się perspektywa
7-godzinnego czekania na dworcu
[foto].
Rozlokowaliśmy się w poczekalni, a potem grupami poszliśmy
wymienić w kantorze dolary (kantor znajduje się w hotelu położonym naprzeciwko dworca) oraz
zrobić zakupy na dalszą drogę. Dalej czas upłynął nam na obserwowaniu ludzi na dworcu, którzy
ze stoickim spokojem potrafią czekać i to godzinami. O 17:28 odjeżdżał nasz pociąg do Bijska.
Wygodne siedzenia, dużo miejsca na nogi i obowiązkowo w każdym wagonie cud wschodnich pociągów,
czyli samowar. Po ciepłej kolacji wszystko wskazywało na to, że noc, choć na siedząco, to jednak
spędzimy komfortowo. Ukołysani stukotem pociągu zasnęliśmy... szkoda tylko, że tak płytko...
Anka
21 VII 2008, poniedziałek: DZIEŃ 6
Polski skrawek Syberii
... →
Barnauł (Барнаул) →
Bijsk (Бийск)
Płytki sen przerywały kolejne przystanki i wysiadający na nich ludzie. Najdłuższy, 70-minutowy
postój czekał nas w Barnauł tu wszyscy wysiedli na chwilę, aby rozprostować kości. Po
powrocie do pociągu okazało się, że zrobiło się luźniej w przedziale i część z nas, dla wygody,
zajęła sobie po dwa miejsca na spanie. Te właśnie osoby obudziły się najbardziej zdziwione,
ramię w ramię z obcymi osobami u boku...
Ostatnia faza podróży do Bijska upływa na dopakowywaniu plecaków i podziwianiu słońca wschodzącego
wśród syberyjskich mgieł
[foto].
Wysiadamy na dworcu w Bijsku albo raczej na placu, na którym
za kilka lat powstanie dworzec kolejowy, bo obecny budynek z kilkoma pomieszczeniami nie pasuje
trochę do 230-tysięcznego miasta. Na dworcu umówieni jesteśmy z p. Olegiem, którego syn Aleksiej
pomaga nam rozeznać się w kwestii kupna biletu powrotnego do Moskwy i dalej do Lwowa. Pan Oleg
odwozi nas do o. Andrzeja, który prowadzi w Bijsku polską parafię rzymskokatolicką
[foto].
Tutaj jest możliwość umycia się, przyrządzenia posiłku, co wszyscy czynią z wielką radością.
Udajemy się następnie do centrum miasta celem wymiany dolarów na ruble, a także kupna biletów
powrotnych do Moskwy i Lwowa, aby jakoś wrócić do Polski. Aby dostać takie bilety, trzeba odstać
w różnych kolejkach (asekuracja przerwy w okienkach są wedle uznania, koniec pracy wg
rozkładu) ponad 2 godziny, ale w końcu otrzymujemy upragnione bilety powrotne. Wyjazd z Bijska
19.08... kiedy to będzie... Po wyjściu z dworca udajemy się do kiosku z okularami, gdyż
Asia i Ania potrzebują ciemnych, górskich, lodowcowych okularów. Po dokonaniu wyboru (piękne,
czarne oprawki z diamentami, ciemne szkła) Siostry musiały za nie zapłacić
dochodzi do ciekawego dialogu: na pytanie kioskarki, czy Siostry będą płacić
wmiestie, odpowiedziały (niedosłyszawszy całej treści) niet,
w gorach. Po minucie udało się dojść do konsensusu. Dokonawszy udanego zakupu okularów,
udajemy się na dworzec autobusowy i stamtąd autobusem 102 jedziemy z powrotem do o. Andrzeja
na peryferie Bijska
[foto].
Na końcowym przystanku kupujemy arbuza, którego zjadamy później na
polu biwakowym przy polskiej parafii. Rozmawiamy również z o. Andrzejem o formalnych
sprawach: registracji, pozwoleniach na wstęp do pogranzony, biletach, itp. Jak się
później okaże, niektóre kwestie są bardziej skomplikowane niż się księdzu Andrzejowi wydaje.
Następnie udajemy się na mszę o godz. 18, odprawianą po polsku, gdyż w ośrodku prowadzonym przez
o. Andrzeja przebywa spora grupa Polaków. Na polskiej mszy są również zakonnice z Korei
Południowej, które wolą krótką w obcym języku niż 3-godzinną po koreańsku. :) Po mszy zajmujemy
się przepakowywaniem plecaków, jedzeniem kolacji i słuchaniem ostatnich wskazówek o. Andrzeja.
Próbujemy wypełnić wnioski o registrację, ale przy naszej znajomości cyrlicy idzie to bardzo
mozolnie. Kładziemy się spać, a w lodówce czeka na nas sałatka warzywna przygotowana przez
siostry zakonne. Na śniadanie będzie jak znalazł.
Jędrek
22 VII 2008, wtorek: DZIEŃ 7
Nierówna walka
Bijsk (Бийск) →
Gornoałtajsk (Горно-Алтайск)
O 8:30 autobusem kursowym ruszamy w kierunku Gornoałtajska. Chcemy załatwić tam registrację, a
gdy będzie taka możliwość także pozwolenie na przebywanie w strefie przygranicznej.
Gdy tylko wjeżdżamy do miasta, chcemy jak najszybciej je opuścić. Busiarze atakują nas nachalnymi
propozycjami. Samo miasto jest o wiele większe niż się spodziewaliśmy (już czas przeskalować
naszą miarę na syberyjską). Tu i rzeki, i miasta, i wszystko bolszoje. Po krótkich debatach
decydujemy się jak najszybciej ruszyć w dalszą drogę, żeby nie utknąć tu na noc. Gdy już mamy
zamówioną gazelę do Aktasza za 6000 rubli (tam chcemy pozałatwiać pozwolenia), na dworcu zjawia
się nasza znajoma z Domu Polskiego w Gornoałtajsku. Od razu postanawiamy skorzystać z jej pomocy,
żeby mieć wszystkie te administracyjne dyrdymały za sobą. Część plecaków jedzie z Przemem do
gostinicy, a my wsiadamy do autobusu i ruszamy w to samo miejsce.
W busie ścisk. A my w rytm rusco-disco balansujemy z plecakami na każdym zakręcie. Siła odśrodkowa
jest dla nas bezlitosna i co rusz któryś z naszych współpasażerów otrzymuje kolejne razy. Jędrek
obija pani głowę butelką, Lisek pociągnął komuś sandałami po krzyżach i gdy sytuacja zaczęła się
robić coraz bardziej napięta... Czetyrie tankista i sobaka uratowały nasze
skóry. Toż tu każdy zna ten film! Na wieść, że my iz Polszy, wszyscy obecni
pokazali garnitury złotych zębów w szerokim uśmiechu i tylko nie mogli zrozumieć, jak z tak
ciężkimi plecakami można przyjechać na odpoczynek do ich przepięknej Rosji.
A tymczasem połowa ekipy rusza do urzędu migracyjnego. Okazuje się, że wykupione przez nas za
pośrednictwem polskiego biura podróży 3-miesięczne wizy widnieją na jakąś organizację w Moskwie.
Registrację należy przeprowadzić w stolicy brzmi wyrok pani w pistacjowej sukience
z potężnym kokiem na głowie (uosobienie potężnej machiny rosyjskiej biurokracji, z którą
przyszło nam toczyć nierówną walkę). Na nic się zdają tłumaczenia, że to 3 doby jazdy pociągiem
stąd! Na szczęście z pomocą przychodzi nasza znajoma. Jako obywatelka Rosji
może nas zarejestrować na swoją instytucję, ale będzie musiała zapłacić później za to jakieś
pieniądze. Nieważne! Decydujemy się pokryć wszystkie koszty (w sumie wcale nie tak wielkie),
byle tylko nie musieć wracać do Moskwy. Z adnotacją cel humanitarny udaje nam się
uzyskać registrację. Pieczątka, o którą było tyle szumu, aż razi w oczy swoim prostactwem.
Ale bez niej nie moglibyśmy się tutaj poruszać, a co najważniejsze nie
przepuszczono by nas przez granicę w drodze powrotnej. Od tej chwili paszport z karteczką
wypełnioną przy wjeździe na Białoruś i opatrzoną później mizernym stemplem w Gornoałtajsku,
jest najcenniejszym, co posiadamy.
Mając dosyć dzisiejszych wrażeń, decydujemy się zmienić plany górskie tak, aby nie naruszyć
pogranzony. Nie chcemy tracić czasu na załatwienie kolejnych pozwoleń, może to potrwać
nawet do 10 dni. Postanawiamy pojechać do Czibitu kursową gazelą, która okazuje się tańsza
niż wynajęcie busa i stamtąd ruszyć w kierunku Pasma Siewieroczujskiego i Szawlińskich Jezior.
Noc spędzamy w gostinicy
[foto].
Warunki to dla nas nazbyt ekskluzywne, ale i nam coś od
życia się należy. ;)
Aśka
«
1 ·
2 ·
3 ·
4 ·
5 ·
6 ·
7 ·
8 ·
9 ·
10
»
|