<< Poprzedni dzień | Początek | Następny dzień >> Dzień 16Kusadasi - Efez - KusadasiTen dzień postanawiamy poświęcić na zwiedzanie Efezu. Hotel, w którym mieszkamy, oferuje wycieczkę za milion lirów. My jednak postanawiamy wypróbować reklamowany przez wszystkich turecki autostop. Właściciel hotelowej restauracji częstuje nas rano herbatką, którą Turcy piją w malutkich szklaneczkach, u nas raczej kojarzących się z mocniejszymi trunkami. Jak się później okaże, nie była to ostatnia herbatka, którą ktoś nas częstował - ale nie uprzedzajmy wypadków. Spacerkiem przez miasto docieramy do szosy na Selcuk i próbujemy łapać okazję. Okazuje się, że nie ma z tym najmniejszego problemu, z tym że:
Pół dnia zwiedzamy jedno z najlepiej zachowanych miast starożytności, podziwiając bogatą w detale bibliotekę Celsusa, która kojarzy się bardziej z barokiem, niż "kalsycznymi ruinami" typu ateński Akropol - jest w końcu młodsza do ponad 6 wieków. Wśród ruin jest wszystko, co może zainteresować zwiedzających, włącznie z ruinami toalet i domu publicznego. Są nawet drzewa figowe z dojrzałymi owocami (polecam w tym celu zwiedzić dokładnie świątynię Hadriana). Piknik robimy na efeskim akropolu, poza ogrodzonym terenem, a następnie kupując po drodze brzoskwinie zerwane własnoręcznie z drzewa kierujemy się do świątyni Artemidy. Z cudu świata pozostały tylko szczątki kolumn, z których jedną niezbyt starannie poskładano, nie dbając w ogóle o zachowanie klasycznych proporcji, ani jakichkolwiek proporcji. Zadowoliliśmy się więc pobieżnym rzutem oka zza ogrodzenia, tym bardziej, że teren był już po poludniu zamknięty. Podobnie było z twierdzą górującą nad mistem Selcuk - z sypiących się murów można podziwiać zachód słońca i znajdujące się wewnątrz ruiny. Po raz pierwszy zajrzeliśmy też do meczetu. Wyróżniał się on od następnych nie tylko tym, że był zbudowany w stylu poseldżucko-przedosmańskim, ale też różnorodnością porozkładanych na podłodze dywaników - nie było chyba dwóch takich samych. Powrót stopem nie stanowił problemu. W Kusadasi zwiedziliśmy wieczorem Wyspę Ptaków (tyle właśnie oznacza nazwa miasta), która nie jest żadną wyspą, bo można tam dojść suchą stopą po grobli. Oświetlone w nocy misato z tarasu naszego hotelu wyglądało bardzo pocztówkowo. |