<< Poprzedni dzień | Początek | Następny dzień >> Dzień 5Plaża - Schronisko "A"Rano obudziło nas słońce, które z każdą chwilą stawało się coraz dokuczliwsze, tak że po zjedzeniu śniadania, kąpieli w morzu i zwinięciu wszystkich gratów byliśmy już spoceni i nie mieliśmy siły nic robić. Trzeba było poszukać jednak cienia, więc założywszy buty i plecaki ruszyliśmy wzdłuż plaży w kierunku południowym.Po kilkuset metrach doszliśmy do drogi schodzącej nad samo morze. Stało tam parę samochodów, w tym jeden niemiecki "autodomek" biwakujący na dłużej. Obok stały ruiny opuszczonej restauracji, wokół ktorej rosły dające cień drzewa, między innymi migdałowce i obwieszony dojrzałymi owocami figowiec. Uznaliśmy to za dobre miejsce do spędzenia gorącego południa. Tuż obok była pompa z wodą, można się więc było opłukać z soli - pełny komfort. W międzyczasie pogadałem z Niemcem, który okazał się być porządnym bawarskim turystą - miał ze sobą rowery, kajaki, sprzęt do łażenia i biwakowania w górach - wszystko. Opowiedział nam o trasie na Olimp, którą zrobił przed dwoma dniami. Przy wejściu do parku narodowego dają tam bezpłatne mapki, z których można się w miarę orientować w okolicy. Niemiec pokazał nam swoją trasę - biwakowali na dziko w jakiejś kolebie na grani, gdzie było trochę zimno, ale ogólnie był zadowolony z wycieczki i zachęcał nas do wejścia na szczyt. Mówił też, że gdzieś dalej na plaży biwakują jacyś inni Polacy. Zdecydowaliśmy się wyruszyć z naszej restauracji tego dnia po południu, żeby na noc dotrzeć do pierwszego schroniska. Pierwszym etapem było dotarcie do miasteczka Litochoro, 5 km od morza. Dojechaliśmy tam autobusem (250 dr) jadącym z Katerini, który ma przystanek koło zjazdu z autostrady. Wędrówkę można rozpocząć już z miasteczka idąc pięknym wąwozem wzdłuż wysychającego potoku. Można też podjechać na parking w Prionii na wysokości ok. 1100 m n.p.m. Ze względu na plecaki i ograniczenia czasowe wybraliśmy ten drugi wariant. Nie jeżdżą tam żadne autobusy, więc liczyliśmy na okazję. Było już późne popołudnie, właściwie wieczór, ale mieliśmy nadzieję, że ktoś spóźnialski jak my będzie chaciał na noc podjechać na ten parking. Po chwili zatrzymał się Anglik Land Roverem i zaproponował przejażdzkę... na dachu swojej maszyny! Oczywiście zgodziliśmy się! Jazda po serpentynach z widokiem na zostające w dole morze była niesamowita. Wyżej robiło się chłodno i wiało, jak to na dachach Land Roverów przy 60 km/h bywa, więc pochwaliłem samochód za świetną klimatyzację. Bardzo się to kierowcy spodobało. Opowiadał, że podróżuje samotnie, wybrał się na 3 misiące do Grecji, Turcji, Syrii i dalej, ale w połnocnej Grecji, przy granicy albańskiej tak mu się spodobały tamtejsze lasy, wioski i ludzie, że zdecydował tam zostać na cały czas. Teraz planował nocleg w swoim samochodzie na parkingu, a my ruszyliśmy w górę nabrawszy zapas wody, ponieważ było napisane, że w schronisku ze względu na suszę nie ma pitnej wody, tylko mineralna w butelkach. Dojście do schroniska miało zająć teoretycznie 2h30 - 3h, ale nam przygniecomym plecakami zabrało to ponad 4h. Zrobiło się ciemno, więc korzystaliśmy z latarki, wyżej zaś wyszedł księżyc i powyżej lasu znów zrobiło się jasno. Nie ma to jak nocne wycieczki, szczególnie wtedy, gdy w dzień jest dziki upał, a w nocy za to miły chłodek. Do schroniska dotarliśmy po północy i jak najciszej się dało rozbiliśmy się koło stojących na małym pólku namiotów. Opada nas też zgraja miłych aż do przesady szczeniaków, szarpiących za wszystkie niezliczone paski od plecaka i próbujących wleźć do namiotu, ale się nie dajemy i idziemy spać. |