Maciej Malawski - Grecja i Turcja 2000
<< Poprzedni dzień | Początek | Następny dzień >>

Dzień 4

Bułgaria - Saloniki - Plaża pod Olimpem

Nad ranem jesteśmy na granicy Bułgarskiej. Nie musimy się stresować, bo mamy bilety. Nikt ich specjalnie nie sprawdza na odcinku granicznym, za to jesteśmy świadkami zabawy z paszportami, jaką urządzili sobie Bułgarzy. Otóż zbierają oni paszporty od całego pociągu, stemplują u siebie w budce, coś jeszcze z nimi robią, po czym łażą po przedziałach pytając się ludzi - "Czyj to paszport, czyj?" Trwa to ze 2 godziny. Po drugiej stronie granicy Grecy robią dokładnie to samo drugi raz! Tak więc pociąg dojeżdza do Salonik koło południa, zamiast o siódmej rano.
W Salonikach wymieniamy bez problemu dolary, których Bułgarzy nie chcieli kupic i idziemy zwiedzać miasto. Dla treningu bierzemy ze sobą plecaki. Robimy sobie standardowe zdjęcia pod Białą Basztą, potem podczas spaceru radość sprawia nam znajdowanie starych kościółków schowanych w cieniu nwoczesnych białych budynków. Na bazarze dowiadujemy się, że naboje do palnika gazowego można tam kupić poniżej $0.5 i tak jest w całej Grecji, więc niepotrzebnie braliśmy ich zapas z Polski. W jednej knajpce zjedliśmy wspaniałego gyrosa, do którego kelner przyniósł nam po szklance lodowatej wody. W tym kraju w restauracjach zawsze dają wodę za darmo, za to trzeba płacić za chleb, który stoi na tackach na stole. Jak się póżniej przekonaliśmy, w Turcji jest dokładnie na odwrót. Co kraj, to obyczaj.
Pod wieczór kupiliśmy bilety na pociąg do stacji Litochoro (950 drachm), miejscowości położonej u stóp Olimpu. Na miejsce dotarliśmy o 19.45. Przed naszym przystankiem konduktor podszedł specjalnie do nas i pomógł nam wysiąść z pociągu. Wyglądało to na przystanek "na żądanie". Stacja była bardzo nowoczesna, ale jeszcze nie wykończona i położona w szczerym polu. Do morza jest tylko ok 100 m, wzdłuż biegnie droga lokalna, kolej i autostrada. Na stacji była jednak woda, więc uzupełniliśmy zapasy i pobiegliśmy prosto nad morze.
Brzeg okazał się stromym klifem, poniżej którego była dzika kamienisto-żwirowa plaża. Wokół nie było żywej duszy, cisnęliśmy więc plecakami i pobiegliśmy się kąpać! To dopiero frajda po prawie 3 dniach podróży! Z tego wszystkiego udało się nam zrobić jedną głupotę, a mianowicie zostawić moje sandały w wodzie. A one, jak to w morzu - popłynęły! Jak się później okazało, była to jedyna niemiła historia, która spotkała nas podczas całego wyjazdu. Noc spędziliśmy na plaży koło wielkiego głazu. Okazało się, że tuż obok jest źródełko słodkiej wody! Niby byliśmy nad morzem, ale właściwie to w górach, bo schowany za klifem czekał na nas mityczny Olimp...
<< Poprzedni dzień | Początek | Następny dzień >>